| 016 | 𝘮𝘰𝘶𝘳𝘯𝘪𝘯𝘨

711 74 7
                                    

Tamtego dnia, wraz ze zmierzchem przyszło istne szaleństwo. W przeciągu zaledwie kilku sekund panowania chaosu, wioska została niemalże zrównana z ziemią, a gorący podmuch zebrał ze sobą stanowczo zbyt wiele żyć.

Sage ocknęła się w niedużym rowie, zaraz na pograniczu lasu. Z otępieniem spróbowała wstać, jednak uniemożliwiły jej to gruz i deski przygniatające nogę. W głowie słyszała jedynie wysoki, piskliwy dźwięk. Wszystkie inne odgłosy były zagłuszone, jakby siedziała w szczelnie zamkniętej klatce, a wzrok przykryty warstwą mlecznej mgły.

Dziewczyna uniosła się do siadu na swoich drżących rękach, powoli odzyskując panowanie nad swoimi zmysłami. Podjęła kolejną desperacką próbę odsunięcia sterty, która odcinała dopływ krwi do jej lewej nogi. Zirytowana wyrwała ze swojego gardła wrzask, kiedy sterta nie poruszyła się. Zaskomlała z bólu, czując, że ledwie może poruszać kończyną.

Wszystko wokół wyglądało tak, jakby zostało wymieszane z piekłem. Ludzie krzyczeli z bólu, żalu, a ogień szalał, pochłaniając coraz więcej. Gdzieś w oddali dało się słyszeć zaniepokojone rżenie koni i trzepot skrzydeł odlatujących ptaków.

Jednak przed oczami Sage przebiegały monotonie jedynie dwa słowa: Kaden oraz Nicholas.

Musiała ich odnaleźć, za wszelką cenę.

— Lincoln, Octavia! — Brunetka zawołała, zauważając dwie znajome sylwetki stojące w pobliżu. Kiedy tylko Blake złapała jej spojrzenie, zerwała się do biegu, aby jak najszybciej pomóc przyjaciółce, jednak ziemianin pozostał na swoim miejscu, jakby zamrożony. Jedynie jego wzrok przenosił się w każdą stronę, patrząc na terror, który opanował jego rodzinną wioskę.

Mężczyzna z klanu Azgeda ruszył na pomoc nieznajomej nastolatce, ignorując fakt, iż pochodziła z wrogiego plemienia. Odsunął część gruzu z pomocą Octavii, a następnie chwycił Sage pod ramiona i wyciągnął, uwalniając ją spod nacisku śmieci.

— Moshof (tł. Dziękuję) — powiedziała Sullivan, z lekkim trudem stając na równe nogi. — Widziałaś gdzieś mojego brata? Albo ojca?

— Uważaj, Sage — młodsza Blake zatrzymała ją. — Abby powinna cię obejrzeć...

— Nic mi nie jest, O! Muszę tylko wiedzieć, czy nic im nie grozi!

Shaye ruszyła w pierwszym lepszym kierunku szybkim tempem, przeszukując wzrokiem kolejne metry ziemi. Z każdą mijającą sekundą czuła, jak jej panika wzrasta. Nie odnalazła twarzy członków rodziny pośród żadnej z grupek rannych ludzi, co oznaczało, że znajdują się gdzieś pod gruzami, lub zdążyli uciec i skryć się w lesie. Dziewczyna miała wielką nadzieję na to drugie, chociaż z tyłu głowy pojawił się ponownie denerwujący głosik, który usiłował przekonać ją do teorii, iż zarówno brat, jak i ojciec, zginęli tragicznie.

Pełen żalu krzyk przerwał panującą względną ciszę równo z donośnym hukiem wystrzału. Mężczyzna padł na ziemię, ledwie łapiąc oddech. Mimo wyraźnego bólu, który majaczył w jego oczach, twarz miał błogą, zupełnie spokojną. Sage prędko znalazła się u jego boku, a w jej oczach zaczaiły się pierwsze łzy.

— Tato — wyszeptała załamanym głosem, kiedy utrzymała z mężczyzną kontakt wzrokowy. — Wszystko będzie dobrze — delikatnie przełożyła jego głowę na swoje uda, a następnie lekko pogłaskała. — Abigail ci pomoże, będziemy obok przez cały czas — jej wzrok padł na krótki moment na postać brata, który usiadł po drugiej stronie ojca.

— Niech Abby pomoże tym, którzy mają jeszcze szansę — wymamrotała głowa rodziny, a następnie zakasłała krwią.

— Nie mów tak — wtrącił Kaden, ledwie powstrzymując się od szlochu. — Nic ci nie będzie, pewnie już za dwa dni, będziesz rzucał się do pracy — zaśmiał się deliaktnie.

— Nie tęsknijcie za bardzo, dobrze? — Nicholas poprosił, zaciskając swoje osłabione dłonie na tych należących do jego dzieci. — Razem z mamą będziemy na was czekać, ale nie spieszcie się zbytnio...

— Przestań — Sage zaszlochała pochylając się nad jego klatką piersiową. — Razem odbijemy naszych z Mount Weather, a potem zbudujemy sobie domek na plaży i zrobimy te wszystkie rzeczy, które dzieci robią z ojcem.

Mężczyzna zaśmiał się perliście, spoglądając na twarze nastolatków.

— Jesteście już duzi, ale obiecajcie mi, że będziecie o siebie dbać, bez względu na wszystko.

— Tato... — Kaden wyszeptał, zagryzając wargę i tym samym ledwie powstrzymując się od rozbicia na kawałki swojej własnej duszy,

— Kocham was i zawsze będę kochać — Nicholas przymknął powieki wykonując swój ostatni wydech, a kiedy jego głowa opadła na bok, uścisk na dłoniach Sage i Kaden'a poluzował się.

— Nie, nie — wymamrotała, jak w amoku, młodsza. — Obudź się, błagam! No dalej! — Potrząsnęła lekko ramionami martwego mężczyzny. — Nie możesz nas tu zostawić...

W jednej chwili Kay, pozostając w bolesnym i głębokim szoku, chwycił w ramiona siostrę, a następnie objął mocno, kryjąc swoją twarz w zagięciu jej szyi.

Potem, kiedy dotarło do nich to, co przed momentem miało miejsce, przyszło to okropne uczucie pustki, za którym żadne z nich nie tęskniło. Po chwili nie potrafili już nawet uronić łzy, przez odbierający dech ucisk na sercach.

Los był tej nocy okrutny. Zabrał ze sobą wiele matek, dzieci, wojowników rolników, ojców. Nienasycony odebrał Nicholasa Sullivan'a, po tym, jak zrobił to z jego żoną. Tym samym pozostawił dwójkę pogrążonych w żałobie nastolatków samotnie we wielkim i szerokim świecie.


**•̩̩͙✩•̩̩͙*˚*•̩̩͙✩•̩̩͙*˚*

Nie mam pojęcia, czym sobie zasłużyłam na ponad półtora tysiąca wyświetleń, ale dziękuję za każde jedno z całego serduszka

Wybaczcie, że dzisiaj krótko, ale mam kilka spraw do załatwienia w związku ze zbliżającym się zakończeniem roku i chciałabym wszystko sprostować, póki mam czas.

miłego dnia, dobrej nocy,
zarcikkosmonaucik

wanderlust ! ᵇᵉˡˡᵃᵐʸ ᵇˡᵃᵏᵉOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz