Rozdział 13

1.7K 71 19
                                    

Od paru godzin tak naprawdę nawet nie wiem od ilu, ale mogę wnioskować, że już ich trochę minęło, bo zrobiło się już jakiś czas temu kompletnie ciemno. Niestety wiązało się to też z tym, że zrobiło się przeraźliwie zimno. 

Siedzę na bilbordzie na skraju miasta. Dokładnie tym samym, na którym jeszcze parę dni temu siedziałam ze Spider-Manem, a jak się okazuje z Peterem. To cały czas był Peter. Jakoś nie może do mnie dojść, że to właśnie ten chłopak nim jest. Peter Parker jest superbohaterem.

Wracając do moich rozmyślań nie mam pojęcia co mam teraz tak właściwie zrobić. Nie mogę wrócić tak po prostu do bazy, bo przecież nie zabiłam Starka. No cóż prawda jest taka, że nawet nie chce i nie mam ochoty tam wracać. Tym bardziej, że prawdopodobnie całe życie byłam okłamywana i to wcale nie Tony zabił moją rodzinę, lecz facet, którego do tej pory uważałam za mojego wybawcę. Osobę, która mnie uratował, przygarnął, wychował, a na dodatek dała mi dach nad głową. Okazuje się, że tak naprawdę to jego powinnam nienawidzić całe życie.

- Przyszedłeś, żeby mnie zamknąć? - Zapytałam cicho, gdy poczułam, że ktoś stoi za mną i nie trudno było się domyśleć kto to taki był.

- Co? Nie... - Powiedział zdezorientowany podchodząc do mnie bliżej.

- W takim razie nie powinieneś tu w ogóle przychodzić. Proszę cię zostaw mnie samą. - Poprosiłam w dalszym ciągu na niego nie patrząc.

- Nie zostawię cię samej, a zwłaszcza teraz. - Powiedział dobitnie. - Nie powinnaś być sama w takim momencie. - Dodał spokojnie.

- W takim razie to ja już pójdę. - Westchnęłam zrezygnowana.

Podniosła się z miejsca i chciałam już skoczyć w dół, ale niestety chłopak ma za dobry refleks i zdążył złapać mnie za łokieć.

- Peter... - Powiedziałam zrezygnowana nie odwracając się w jego stronę.

Czułam jego oddech na karku i to jak powoli zaczął przesuwać swoją dłonią po mojej ręce i zatrzymał ją na moim nadgarstku.

- Proszę cię nie idź. - Zaczął błagalnie. - Nie musimy nawet rozmawiać jeśli nie chcesz, ale nie idź. Zostań tutaj... ze mną. Chce ci pomóc jak przyjaciel. Proszę pozwól mi... - Powiedział cicho i spokojnie. Chciałam się wyrwać, ale mi na to nie pozwolił. - Proszę... - Wyszeptał spokojnie tuż przy moim uchu.

- Nie nadaje się na przyjaciółkę zrozum to w końcu! - Wykrzyknęłam odwracając się wyprowadzona z równowagi w jego stronę. - Jestem po prostu złym człowiekiem. - Wyszeptałam.

Widziałam szok wypisany na jego twarzy, który był prawdopodobnie spowodowany tym jak teraz wyglądam. Cała zapłakana i rozmazana. W moich oczach w dalszym ciągu było pełno łez. Jestem żałosna po prostu żałosna.

Co się ze mną do cholery dzieję. Nikt nigdy nie widział jak płacze. Zacznijmy od tego, że ja praktycznie w ogóle nie płacze. Co ja robię? To okazywanie emocji. Nie wolno, nie wolno okazywać emocji. Dlaczego Jackson musi mieć rację? Dlaczego jestem taka słaba?

Szok powoli opuścił jego twarz i zastąpiło go zmartwienie, a może nawet troska? Odwróciłam od niego wzrok i odsunęłam się, gdy zauważyłam, że nasze ciała się praktycznie stykają przez to jak blisko siebie się znajdowaliśmy. Chłopak delikatnie chwycił moje dłonie, które w dalszym ciągu się trzęsły. Chociaż naprawdę starałam się je opanować nie byłam wstanie. Brunet spojrzał na nasz złączone teraz dłonie i po chwili niepewnie podniósł wzrok na moją twarz.

- Nie jesteś zła... - Zaczął spokojnie, ale mu przerwałam.

- Jestem Peter. Jestem... jestem złym człowiekiem. - Popatrzyła prosto w jego zmartwione oczy i od razu znowu odwróciła zmieszana wzrok. - Parę godzin temu chciałam zabić człowieka Peter to cos o mnie świadczy. Jestem zła, dlatego powinieneś stąd iść i zostawić mnie tu samą. Zniszczę cię jak wszystko co spotykam na mojej drodze. Peter dla mnie nie ma już nadzieje. Nigdy nie będę tym dobrym charakterem. Jestem złym...

- Przestań! - Krzyknął w końcu przerywając mój monolog. - Nie jesteś złym człowiekiem. - Powiedział już spokojnie. 

Zmusił mnie żebym w końcu na niego spojrzała. Podniósł delikatnie palcami mój podbródek, tak że teraz patrzyłam mu w oczy i ponownie chwycił mnie za rękę. 

- Nie jesteś zła. Jesteś po prostu zagubiona. Byłaś okłamywana całe swoje życie. Nigdy nie miałaś kogoś kto by cię wspierał, pocieszał lub po prostu przy tobie był. Kogoś kto by z tobą szczerze porozmawiał, przytuli. Kogoś kto by powiedział jak ważna dla niego jesteś i jak bardzo cię kocha, ale teraz jestem tu ja. Pomogę ci. Obiecuję. Będę cały czas przy tobie, żeby podtrzymać cię za rękę, gdy będziesz tego potrzebować. - Pokazał lekko głową na nasze złączone dłonie. - Będę cały czas, gdy będziesz tego potrzebować, żeby cię pocieszyć, wysłuchać, porozmawiać, a nawet pomilczeć. Chociaż w tym ostatnim tak dobry nie jestem. - Zaśmiał się cicho czym wywołał delikatny uśmiech na mojej twarzy. - Będę twoim przyjacielem. Pomogę ci zobaczysz. Razem damy radę z tym wszystkim. Obiecuję. - Cały czas patrzył mi prosto w oczy.

Było w nim coś co sprawiało, że czułam się przy nim bezpiecznie. Nie wiem dlaczego, ale wierzyłam w to co mówi i mu ufałam. Może nie powinnam, przecież ja praktycznie go nie znam.

- A i jeszcze przeniosłem coś. - Przypomniał sobie po chwili. - Tak myślałem, że może się przydać. - Podał mi swoją bluzę.

- Ja... - Zaczęłam zaskoczona.

- Błagam tylko nie mów, że nie jest ci zimno. Masz poszarpana bluzkę na ramiączkach, a jest może z 10 stopni. Poza tym twoje ręce są lodowate. - Powiedział w między czasie zakładając mi bluzę.

- Chciałam powiedzieć dziękuję. - Odparłam cicho zachrypniętym głosem i uśmiechnęłam się do niego lekko, gdy zasuwał mi suwak jakbym co najmniej miała  z 3 lata.

- Och... - Powiedział zakłopotany. - Nie ma za co. - Uśmiechnął się nieśmiało i podrapał się zakłopotany po karku. 

No i znowu wrócił ten nieśmiały chłopak, którego zdążyłam już poznać przez te parę dni.

Love Isn't A Weakness // Peter ParkerWhere stories live. Discover now