Rozdział 56

986 54 11
                                    

Dziś rano postanowiłam wziąć sobie do serca radę May. Kobieta ma racje muszę zacząć żyć. Jeśli tego nie zrobię i zamknę się w tym pokoju już na zawsze to znowu zwariuje.

Po południu wzięłam długi, gorący prysznic. Uczesałam w końcu włosy i nawet zrobiłam makijaż. Ubrałam czarne rurki z dziurą na jednym kolanie, czarny krótki top i skórzaną kurtkę, a na nogi wyciągnęłam czarne wysokie buty.

Popatrzyłam w lustro i uśmiechnęłam się blado. Gdyby nie moje smutne, zaczerwione i mimo makijażu wciąż podkrążone oczy, wyglądałaby jak ja sprzed jeszcze paru miesięcy.

W końcu opuściłam mój pokój i poszłam poszukać Tony'ego. Najpierw poszłam do jego laboratorium, ale tam go niestety nie było. Dopiero, gdy stamtąd wracałam, usłyszałam cichą rozmowę w salonie, więc od razu tam weszłam.

W środku znajdował się mężczyzna, którego szukałam razem z Pepper. Gdy tylko zauważyli, że pojawiłam się w środku urwali rozmowę w połowie i spojrzeli na mnie zaskoczeni... Bardzo zaskoczeni.

Nie powinnam im się dziwić w końcu wyszłam z pokoju pierwszy raz od dłuższego czasu dodatkowo w miarę ogarnięta.

- Tony... - Zaczęłam, gdy zauważyła, że obydwoje otwierają już usta, żeby się odezwać. - Musze na chwile wyjść.

- Alison... - Super już wiem, jaka jest jego odpowiedź.

- Proszę. - Przerwałam mu wiedząc, że nie chcę się na to zgodzić. - Obiecuję, że wrócę za niedługo. Zabiorę też ze sobą telefon, więc będziesz mógł zadzwonić. Błagam musze stąd wyjść.

- Chcesz się spotkać z Peterem? - Uniósł jedną brew do góry.

- Tego jeszcze nie wiem. - Mruknęłam pod nosem i spojrzałam w ziemię. - Po prostu musze stąd wyjść. - Tym razem powiedziałam już głośniej patrząc na niego.

- Idź. - Wyprzedziła Tony'ego Pepper, na co mężczyzna spiorunował ją wzrokiem. - Doceń to, że przyszła ci w ogóle powiedzieć, bo znając ją już dawno mogłaby być poza budynkiem.

- Nie zapomnij tego telefony. - Przewrócił w końcu oczami mężczyzna.

********

Wczoraj zastanawiając się nad słowami May zdecydowałam, że muszę udać się konieczne w jedno miejsce. Dlatego właśnie przekroczyłam bramy jednego z cmentarzy, na którym znajdują się ważne dla mnie osoby.

Najpierw położyłam kwiatki na grobie moich rodziców oraz siostry i udałam się w inne miejsce.

- Popatrz co się z nami stało. - Powiedziałam cicho kładąc róże koło jego imienia. - Jeszcze parę miesięcy temu trenowaliśmy razem, denerwowałeś mnie niemiłosiernie swoimi różnymi teoriami. Choćby tym, że Peter mi się podoba albo, że miłość to nie słabość i popatrz miałeś racje. - Zaśmiałam się cicho. - Chociaż co do tego drugiego to może nie słabość, ale na pewno utrudnia wiele rzeczy.

Westchnęłam cicho i ukucnęłam nad jego grobem.

- Przydałbyś mi się teraz, wiesz? Ty na pewno wiedziałbyś, co powinna zrobić. Pewnie i tak bym cię nie posłuchał, ale ty i tak byś miał rację jak zawsze. - Uśmiechnęłam się smutno.

- Nie wiedziałam, że tak skończymy. Ty już tutaj, a ja z problemami psychicznymi i sercowymi. Chciałbym żebyś tu był nawet nie wiesz jak bardzo. - Dotknąłem tabliczki, gdzie wygrawerowane było jego imię. - Kocham cię braciszku. Szkoda, że mówię to dopiero po twojej śmierci. - Samotna łza spłynęła po moim policzku. - Tęsknię za tobą.

********

Nie mogę się zdecydować od dłuższego czasu czy powinnam iść do Petera czy raczej lepiej nie.

Love Isn't A Weakness // Peter ParkerWhere stories live. Discover now