Rozdział 5

2.1K 75 22
                                    

- Masz przejebane. - Tymi słowami od razu na wejściu przywitał mnie Nate.

- Co? - Popatrzyłam na niego podejrzliwie. Chłopak już otwierał buzie, żeby mi odpowiedzieć, gdy przerwał mu huk spowodowany głośnym otwieraniem drzwi.

- Kochanie! - Krzyknął wychodząc na korytarz prosto ze swojego gabinetu Jackson. - Do mojego biura w tej chwili! - Krzyknął mi prosto w twarz.

- Milutko się zapowiada. - Mruknęłam cicho pod nosem, na co Nate parsknął śmiechem.

Westchnęłam tylko zrezygnowana i niechętnie poszłam za mężczyzna, który przepuścił mnie w drzwiach. Usiadłam na fotelu, gdy Jackson wściekły trzasnął drzwiami. 

"Zapowiada się ciekawie." - Pomyślałam, gdy mężczyzna zajął miejsce na swoim fotelu i ciągle patrzył na mnie zdenerwowany. Mam wrażenie, że nawet nie mrugał. 

Zdenerwowany to chyba za mało powiedziane. Wyglądał raczej na wściekłego. Powiedziałabym, że przypominał tego małego wściekłego pieska. Za to spojrzenie miał dosłownie jak bazyliszek. Prawdopodobnie, gdyby wzrok mógł zabijać, leżałabym martwa od razu po wejściu tutaj.

- No co? Powiesz w końcu co chcesz czy będziemy tak milczeć. - Powiedziałam w końcu znudzona, gdy mężczyzna nic nie mówił tylko wściekły patrzył w moją stronę.

- Co chce!? Poważnie co chce!? Wychodzisz z bazy kolejny raz nie pytając o pozwolenie i dobrze wiedząc, że nie wolno ci tego robić. Jesteś na tyle głupia i myślisz, że nie wiem kogo obserwujesz co tydzień! - Krzyknął i uderzył rękami w stół.

Czyli to o to chodzi. Cudownie po prostu fenomenalnie. To jest dokładnie to czego w tej chwili potrzebuje. W takich momentach chciałaby być niewidzialna. Przynajmniej wtedy nikt by nie widział jak wchodzę do bazy i  ominęłaby mnie ta cudowna rozmowa. 

- Nie będę za to przepraszać, jeśli na to liczysz. - Ciągle patrzyłam na niego obojętnym wzrokiem.

- Wychodzisz, gdy ci nie wolno. Chodzisz w miejsca, do których masz zakaz chodzić. Do cholery jasnej znikasz na dobre parę godzin! - Wciąż wrzeszczał i mam wrażenie, że z każdym słowem coraz głośniej i głośniej.

- Nie rozumiem o co ci chodzi? Jak sam zdążyłeś zauważyć nie pierwszy raz tak znikam. Dziś nie było mnie tylko trochę dłużej, wiec czemu to akurat teraz robisz takie problemy. - Przewróciłam oczami.

- O to mi chodzi. - Odwrócił ekran monitora w moją stronę. 

To co zobaczyłam sprawiło, że automatycznie przełknęłam ciężko ślinę i patrzyłam zaskoczona na ekran. Skąd on w ogóle miał to nagranie. Mogę zrozumieć, jeszcze że były tam kamery, ale co sprawiło, że akurat sprawdzili tamte spod tego przeklętego wiaduktu. Tak tak... Na ekranie leciały nagrania z kamer, gdy akurat pomagałam Spider-Manowi. Będę mieć przejebane tak delikatnie mówiąc.

- Od kiedy ratujesz superbohaterów. Może sama chcesz nim zostać, co? - Zapytał kpiąco.

- Nie chce. - Odpowiedziałam twardo wpatrując się w ekran. Moja twarz znów przybrała całkowicie obojętny wyraz.

- To wyjaśnij mi co to ma znaczyć do cholery!? - Uderzył w stół.

On zdecydowanie ma nerwice. Na dodatek mógłby przestać maltretować to biedne biurko i moje uszy. 

- Nudziło mi się, a pobicie czterech ludzi to rozrywka, której mi brakuje w ostatnim czasie. - Wzruszyłam ramionami.

- Rozrywka? - Parsknął śmiechem. - Wiesz, że ten Spider-Man to podopieczny Starka. Jego śmierć byłaby dla niego bolesna. Nie chcesz żeby cierpiał?

Love Isn't A Weakness // Peter ParkerWhere stories live. Discover now