𝘵𝘸𝘦𝘭𝘷𝘦

88 8 4
                                    


Max nie była dzisiaj w specjalnie towarzyskim nastroju, mimo że pogoda cały dzień była cudowna, a do końca wakacji pozostało zaledwie kilka dni, więc większość jej rówieśników korzystała z ostatnich chwil wspaniałej wolności.

Jednak, kiedy Lisa napisała do niej z prośbą o spotkanie, choć niechętnie, zebrała się i wyszła z domu. Gdy wysiadła z samochodu, słońce pozostało jedynie małym punktem na różowym niebie. Było ciepło, powiewał lekki wietrzyk, tafla morza była spokojna i niewzburzona, a plaża prawie pusta.

Usiadła obok Lisy siedzącej na swojej bluzie z gołymi stopami zanurzonymi w chłodnym, sypkim piasku. Nie trzeba było być detektywem, żeby zauważyć, że coś było nie tak. Lekko zaniepokojona twarz i smętne spojrzenie wbite w horyzont nie były do niej podobne. Gdy Max się do niej przysiadła, nawet nie uniosła głowy.

- Co jest? - spytała, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów.

Lisa nie odpowiedziała od razu.

- Musimy porozmawiać.

- Oho, brzmi poważnie - rzuciła lekko Max. Lisa spojrzała na nią. Jej twarz oświetlił niewielki płomień, a ciche kliknięcie zapalniczki przerwało krótką ciszę między nimi. Zerknęła na przyjaciółkę. - Serio, co się dzieje? Zaczynam się niepokoić.

Lisa zasznurowała usta, co robiła zawsze, kiedy musiała robić coś, na co bardzo nie miała ochoty po czym odwróciła głowę w stronę morza. Znowu zapanowało milczenie, którego Max nie przerywała. Cokolwiek to było, wyglądało poważnie, więc chciała jej dać tyle czasu, ile potrzebowała.

- Przepraszam, Max. Powinnam była ci to powiedzieć już dawno temu - zaczęła cicho i niejasno, tylko bardziej ją niepokojąc. - Przeprowadzam się.

- Co takiego?

Nastąpiła cisza, podczas której Max patrzyła się w nią bez emocji. Słowa Lisy jeszcze do niej nie doszły, a ona dokonywała wszelkich starań, by tak zostało. Chciała cieszyć się tą krótką chwilą, zanim spadnie na nią znaczenie tych słów, zanim zda sobie sprawę z tego, co oznaczają, zanim nastąpi smutna rzeczywistość, w której te słowa staną się prawdą.

- Max? - spytała z niepokojem po dłużej chwili milczenia. Dziewczyna ocknęła się niechętnie, zamknęła na chwilę oczy, bardzo, ale to bardzo nie chcąc teraz o tym myśleć. Gdyby mogła, odkładałaby to w nieskończoność, ale było już za późno, bo do jej umysłu wkradł się obraz tego zapyziałego miasteczka bez Lisy i ugodził boleśnie prosto w serce.

Max odchrząknęła, zbierając się w sobie.

- Kiedy?

- Pojutrze.

Lisa się wyprowadzała. To nie mogło być prawdą, jednak poważna mina dziewczyny mówiła coś innego. Było to prawdą i to prawdą wyjątkowo bolesną. Nawet nie zwracała uwagi na tak krótki czas, który im pozostał, zbyt zdewastowana samym faktem wyprowadzki. Gdy za kilka dni Max przekroczy próg szkoły nie będzie jej towarzyszyć Lisa, tak jak zawsze. Nie będą już wspólnie chodzić do Ross', ani nocować w domu Lisy w środku tygodnia. Koniec spontanicznych wypadów do miasta, koniec tych wszystkich głupich, małych rzeczy. Przyjaźniły się od dziecka, Lisa była jej siostrą i matką jednocześnie, a teraz miało jej zabraknąć. Max czuła się jak niestabilna staruszka, której ktoś właśnie wyrwał z ręki laskę. Jak miała sobie sama poradzić? W czyich ramionach będzie się teraz chować?

Podniosła na nią wzrok, a rozczarowanie i przygnębiający smutek, który się w nich malował, łamał Lisie serce na pół. Max usiłowała wymyśleć jakiś ironiczny komentarz na temat tego, że tak późno się o tym dowiedziała, ale zwyczajnie nie była w stanie. Siedziały więc naprzeciw siebie, parząc sobie w oczy, a przed ich oczami przewijały się ponure scenariusze życia bez siebie.

𝘤𝘩𝘦𝘳𝘳𝘪𝘦𝘴 • 𝘧𝘪𝘯𝘯 𝘸𝘰𝘭𝘧𝘩𝘢𝘳𝘥Where stories live. Discover now