𝘦𝘪𝘨𝘩𝘵

108 7 3
                                    

Niewielki kłębek wyrwanych włosów, skręcona kostka i tusz rozmazany po policzkach. Millie była cała w emocjach, do tego mocno nietrzeźwa. Lisa poradziłaby sobie lepiej w takiej sytuacji, ale akurat teraz była zajęta z Noah w którejś z sypialni.

Brązowe kosmyki włosów przylepiły się do spoconego karku, kiedy Max chwyciła je i lekko uniosła w akompaniamencie jęków, szlochów i odgłosów wymiocin. Siedziała na brzegu wanny, wlepiając wzrok w oblepioną kurzem klatkę wentylacyjną, wysoko nad ich głowami, czekając, aż to się skończy.

Joshua McClair. Kolejny bogaty dzieciak, zbyt wredny i zbyt arogancki, by trafić do szkolnej elity. Nieznajomy, flirtujący z Daphne kilka minut temu oraz chłopak, o którym Millie wspominała już od kilkunastu dni. Mocno zauroczona waniliowymi shake'ami w Ross' i nocnymi rozmowami, roztrzaskała się na milion kawałeczków, widząc dziewczynę, której chętnie powyrywałaby wszystkie włosy z głowy, tak bezwstydnie kręcącą jasne kosmyki na palcu, chichocząc kokieteryjnie pod nosem.

Niedługa, głośna kłótnia, namiętnie obserwowana i nagrywana. Scena zazdrości o Joshuę, autorstwa upitej Millie, wyrzucenie w twarz Daphne wszystkich możliwych synonimów słowa "kurtyzana", obwinienie Jacka o zdradę stanu za przebywanie w jej towarzystwie (co on skwitował jedynie krótkim "Mam to w dupie, jestem tu, bo Joshua ma dobry towar.") oraz zakończenie tego spektaklu słowami "zaraz się porzygam", krążyły już wśród uczniów w postaci słabego jakości nagrania z telefonu.

Życie w elicie nie było usłane różami, tylko plotkami. 

Bolesnymi, trującymi plotkami, atakującymi znikąd, szybko pojawiającymi się i znikającymi. Oni byli do tego przyzwyczajeni, ale nie Max. Max się to nie podobało, nie chciała tego i doskonale wiedziała, że po tym filmiku będzie ich krążyło całe mnóstwo, otaczając ich jak chmary komarów w ciepłe wieczory, burząc wakacyjny spokój. Rzeczywiście, ta impreza była przedsionkiem tego, co czekało ją za ponad miesiąc, gdy tylko przekroczy próg szkoły w ich towarzystwie.

Zakładając, że tyle z nimi jeszcze wytrzyma.

Tusz wokół zaczerwienionych oczu, nos w smarkach, mokre policzki, intensywnie różowa szminka dookoła ust. Millie oparła głowę o ścianę, spoglądając zapłakanymi oczami na Max.

Jeszcze nigdy nie wyglądała tak bezbronnie.

- Dlaczego życie to takie gówno?

Cichy bełkot skwitowała smutnym uśmiechem, pełnym współczucia i zrozumienia. Tamtego wieczoru w Millie Bobby Brown coś pękło, złamało się i nigdy nie zostało naprawione. Problemy się skumulowały w złym czasie i złym miejscu, podsycane gorzkim, łatwopalnym alkoholem, zapaliły się, powodując pożar niemożliwy do zgaszenia.

Nie było na tym świecie wiele osób, które zrozumiałyby pożar trawiący Millie i mogło się jej to nie podobać, ale Max nie była jeszcze całkowicie wyprana z empatii i potrzeby pomocy płonącej duszy. Chociaż wtedy pewnie byłoby jej łatwiej.

Umyła jej twarz, zabandażowała kostkę. Millie odleciała, a Max patrzyła na jej senną twarz, głowę położoną na zimnych kafelkach, nie wiedząc co dalej. Przy chudych, wiotkich barkach, Millie ważyła z tonę.

- Tu jesteście.

Patrzyła na twarz Finna pomieszaną w rozbawieniu i współczuciu. Nie musiał pytać, czy potrzebowała pomocy, widział to w jej zmęczonej twarzy i zaciśniętych ustach. Załadował Millie do samochodu i poszedł odszukać kogoś, kto powinien być na miejscu Max cały ten czas, ale zbyt się upił i zapomniał o swoich koleżeńskich obowiązkach i damskiej solidarności.

Sadie chichotała na tylnym siedzeniu całą drogę. Jej rodzice wyjechali na wakacje, pozostawiając wielki dom w jej opiece. Nie kontaktowała, gdy zaprowadzili ją do jej sypialni i położyli na łóżku obok śpiącej Millie.

Finn rzucił żółte trampki Sadie w kąt, wzdychając ciężko. Spojrzał na Max, wymienił z nią delikatne uśmiechy, po czym powiedział, że będzie czekał na dole i wyszedł.

Zdjęła z nóg Millie sandałki na małym obcasie, patrząc na jej spokojną twarz pogrążoną w głębokim śnie. Odgarnęła troskliwie kosmyk włosów ze spoconego czoła, mimo wszystko ciesząc się, że jej pomogła. Miała nadzieję, że Millie będzie kiedyś w stanie ugasić swój pożar.

- Więc co teraz?

Pytanie padło z jego ust, gdy otulało ich wieczorne, rześkie powietrze, przywracające trzeźwość umysłu. Mrugająca latarnia rzucała na ich pogodne twarze lekką poświatę, przytłumione odgłosy autostrady docierały do nich z daleka, mieszając się z cykaniem świerszczy. Krajobraz spokojnych przedmieść rozpościerał się przed nimi, przypominając o wolnej drodze przed nimi i wachlarzu możliwości.

- Tam, gdzie nas nogi poniosą.

Nie pokusiłaby się o takie słowa do byle jakiego nieznajomego. Normalnie poprosiłaby, żeby odwiózł ją do domu, jednak ostatnio coraz częściej łapała się na tym, że nie do końca zachowywała się jak wersja siebie, którą tak dobrze znała.

Odchyliła głowę delikatnie w lewo, spoglądając z ukosa na chłopaka.

Poza tym Finn był inny.

- Znam takie miejsce.

Gdy wyszła z samochodu, ujrzała stary, zapomniany punkt widokowy. Z nostalgicznym uśmiechem wspominała, jak bardzo nie chciała tam wtedy być, jak liczyła, że już nigdy nie będzie musiała oglądać tych ludzi.

Teraz była odrobinę szczęśliwsza.

Siedzieli cicho na oparciu ławki, nogi kładąc na siedzeniu i obserwując senne miasto, przykryte płachtą rozgwieżdżonego nieba. Dym jej papierosa wspaniale współgrał z delikatnym wiatrem muskającym ich policzki, tak jak cisza panująca między nimi, z pohukiwaniem sów i szumem drzew.

Chłonęli w milczeniu swoją obecność, czując się dziwnie zrozumianym. Wiedzieli, że nie musieli ze sobą rozmawiać, prowadzić zbędnych, wadzących, wymuszonych konwersacji. Max nie potrzebowała wtedy dużych ilości alkoholu, by na chwilę zapomnieć o swoich problemach, wyłączyć się, po prostu przestać myśleć i poczuć się tak lekko.

To był jeden z przyjemniejszych wieczorów.

─── . ° . • : 🍒 : • . ° . ───

[a/n]
idk czy go będzie jakoś bardzo dużo, ale do castu dodałam joshuę.

pierwszy września i humor popsuty ;cc

i w ogóle woah ale mi tutaj ostatnio wyświetlenia skoczyły

𝘤𝘩𝘦𝘳𝘳𝘪𝘦𝘴 • 𝘧𝘪𝘯𝘯 𝘸𝘰𝘭𝘧𝘩𝘢𝘳𝘥Where stories live. Discover now