𝘴𝘪𝘹𝘵𝘦𝘦𝘯

59 4 2
                                    

Pierwszy tydzień szkoły minął Max na pustej egzystencji. Popadła w rutynę, której trzymała się kurczowo, usiłując przetrwać. Nie rozmawiała z nikim oprócz Daphne i Joshui, okazjonalnie Alana, ponieważ siedzieli razem podczas lunchów, chociaż unikała go jak ognia i nawet się z tym nie kryła. Daphne czasami zadawała im jakieś niewygodne pytanie, czy rzucała niezręcznym żartem, ale żadne z nich nie odpowiadało. Max udawała, że nie słyszy, a Alan obserwował ją ewidentnie rozbawiony, trzymając jednak język za zębami.

W czwartek mieli chemię. Max zajęła miejsce w pracowni przy jednym z pustych stołów. Alan wparował spóźniony do klasy, ogarnął pomieszczenie wzrokiem i zajął miejsce obok niej - przy stole jego kolegów nie było już miejsca. Nie odezwała się ani słowem, nie chcąc narażać się surowej nauczycielce. Alan uśmiechał się swoim szelmowskim uśmiechem, gdy rozpakowywał swoje rzeczy. Obdarzył nią nim jeszcze raz, gdy poprosił o długopis.

- Oddam, obiecuję - wyszeptał i mrugnął, a ona pofatygowała się jedynie o krótkie "nie trzeba".

Nie podobał się jej obecny układ rzeczy i już od pierwszej minuty dzielenia ławki z Alanem wyczekiwała dzwonka, chcąc po prostu przebrnąć przez tę lekcję. Wtedy nauczycielka oznajmiła o "małym projekciku", który będą wykonywać w parach, które sama przydzieli. A przydzielała ich ławkami.

Chemiczka była stara i despotyczna. Gdy Max podeszła do niej po lekcji, prosząc o zmianę partnera na dosłownie kogokolwiek, ta nie chciała nawet jej słuchać. Powiedziała jedynie, żeby "już jej tu nie mieszała i zeszła jej z oczu".

- U mnie czy u ciebie?

Chłopak zjawił się koło niej na korytarzu, nie kryjąc swojego wielkiego zadowolenia jej nieszczęściem. Spojrzała na niego, analizując swoje opcje. Nie było sensu dyskutować. Mogła jedynie pogodzić się ze swoim losem, zrobić szybko głupi projekt i już nigdy się do niego nie odzywać.

- Jutro o siedemnastej w Ross' - powiedziała ozięble i odeszła.

─── . ° . • : 🍒 : • . ° . ───

Łyk soku pomarańczowego nie sprostał zadaniu przepchnięcia guli, która rosła z gardle Max od momentu przekroczenia Ross' Burgeros. Unikała patrzenia na chłopaka, nie wiedząc jak się zachować, speszona jego irytującą pewnością siebie. Choć na zewnątrz nie było po niej tego widać, w środku niemal się trzęsła. Nie chciała tu być.

- Max, słuchasz mnie?

Spojrzała na Alana, czując pewne obrzydzenie.

- Tak, pewnie.

Chłopak uniósł brew, świadomy, że od jakiegoś już czasu dziewczyna była nieobecna, potakując tylko na każdy jego pomysł.

- To co właśnie mówiłem?

Nie otrzymał odpowiedzi.

- Max, wszystko z porządku? - westchnął. Troska w jego głosie budziła wątpliwości. Max mogła być pewna, że to tylko kolejna z jego manipulanckich sztuczek. - Stało się coś? No wiesz... w domu?

Ukłucie. Nagłe i bolesne. Doskonale wiedział, że stan się nie pojawił, widział siniaki w tym tygodniu. Wspomnienie ojca uderzyło w nią bez ostrzeżenia, a Alan ponownie dostał to czego chciał - wytrącenia Max z równowagi, choć to i tak nie należało do zadań trudnych w ostatnich dniach.

- Wiesz, nie chcę się wtrącać. Nie jesteśmy już razem, ale niezależnie od tego co między nami zaszło zawsze uważałem, że nikt nie zasługuje na takie traktowanie - jego głos był cichy i pełny współczucia, a spojrzenie ostrożne, pełne litości, jakby nie jego.

𝘤𝘩𝘦𝘳𝘳𝘪𝘦𝘴 • 𝘧𝘪𝘯𝘯 𝘸𝘰𝘭𝘧𝘩𝘢𝘳𝘥Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz