𝘧𝘪𝘷𝘦

146 9 1
                                    

To popołudnie było jednym z jej milszych wspomnień. Max czuła wtedy dziwny spokój, napełniał ją całą przyjemnym ciepłem, spokój, którego nie czuła od dawna. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, ze przez ostatnie tygodnie topiła się w stresie, przyjmując niezdrowe ilości kawy, papierosów i alkoholu.

Teraz, zmieniając towarzystwo, pozwoliła sobie na bycie sobą, nie musiała już udawać. Może do tej elitarnej paczki, rządzącej ogólniakiem należały ostatnie osoby, przy których spodziewałaby się czuć tak dobrze, ale tak właśnie było. Głupia elita była wytworem wybujałej wyobraźni jej rówieśników, elita, którą znała dotychczas nie istniała. Ludzie, z którymi teraz się spotykała, byli normalnymi osobami, nastolatkami spragnionymi dobrej zabawy, normalnego życia.

Polubiła tych ludzi, spędzanie z nimi czasu nie było już przykrym obowiązkiem ze względu na Lisę, a stało się przyjemnością. Zauważyła, że zaczęła się częściej szczerze uśmiechać i śmiać, na przykład teraz, gdy siedziała na ziemi, pod stopami czując ciepły piasek, a na twarzy przyjemne promienie słońca, odbijającego się w spokojnej tafli morza, rażąc ją w oczy. Zapomniała o problemach, z którymi zmierzy się, gdy tylko wróci do domu. To był inny świat, teraz, gdy była tutaj, na cudownej, pustej plaży, wsłuchując się w ich śmiechy i rozmowy, czuła się jak oderwana od rzeczywistości. Dzisiaj nie potrzebowała żadnych używek, by dobrze się bawić.

Roześmiana Millie wstała. Czubek jej głowy zdawał się stykać z popołudniowym słońcem, wiatr rozwiewał jej białą, letnią sukienkę. Chyba była lekko wstawiona. Max zauważyła, że często piła. Przypomniał się jej smutny, pusty dom, w którym niedawno spała. Millie musiała spędzać tam każdą noc.

- Idziecie do wody, sztywniaki?

Popędziła w stronę morza, wskoczyła do niego tak jak stała, w ubraniach, rozbryzgując w powietrze miliony kropel. Nie czekała długo na reakcję reszty. Morskie powietrze przeszył pisk Lisy, usiłującej opanować atak śmiechu i wyrwać się z ramion Noah. 

- Idziesz?

Odwróciła się i napotkała brązowe spojrzenie Wyatta. Go polubiła chyba najbardziej z ich paczki. Był najzabawniejszy i z nim rozmawiało się jej najlepiej, a on zdawał się też ją najlepiej rozumieć, mimo że zawsze unikała niewygodnych tematów, którymi nie chciała psuć sobie humoru. Domyślał się, ale nigdy nie pytał.

Spojrzała najpierw na morze, potem na niego i uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

- Kto ostatni ten jest dożywotnim kierowcą.

Postawiła dużą stawkę, więc czym prędzej się podniosła i rzuciła się do biegu. Biegła najszybciej jak potrafiła, ale zapadała się w sypkim piasku. Dogonił ją, przegonił, właściwie to już prawie był w morzu. W ostatnim momencie, a akcie desperacji, rzuciła się mu na plecy. Oboje wylądowali na ziemi, wykorzystała jego zdezorientowanie i pierwsza wskoczyła do wody, uśmiechając się szeroko.

- To było niesprawiedliwe. Dyskwalifikacja!

- Nie ustalaliśmy zasad. Co nie jest zabronione, jest dozwolone. 

W zamian została dosyć mocno i nieprzyjemnie ochlapana, ale nie przejęła się. Właściwie to sama siebie nie poznawała. Spojrzała na Lisę, która wskoczyła na plecy Noah i usiłowała zapachnąć Millie z pleców Jacka. 

Gdy słońce świeciło im jasno w oczy, sól osiadła na językach, mokry piasek zapadał się lekko pod stopami, a ich krzyki i śmiechy mieszały się z odgłosami mew, gdy napełniało ją szczęście i spokój, naszła ją nagła myśli, że tak właśnie wygląda nadzieja - mały płomień w ciemności, światło na końcu ciemnego tunelu. Nowy rozdział w jej życiu. 

Wracali do swoich rzeczy, drżąc z zimna, ale nadal śmiali się głośno. Zauważyli, że na tej dotychczas pustej plaży, był ktoś jeszcze. Mieli towarzystwo.

Koło ich rzeczy siedziała dziewczyna. Blond włosy rozjaśnione od słońca, opadały jej falami na łopatki i ramiączka różowej, przewiewnej koszulki. Była opalona, ale nie była to ostra opalenizna jak z solarium, tylko delikatna, jakby właśnie wróciła z wakacji. Między pełnymi wargami, pomalowanymi różowym błyszczykiem, trzymała niezapalonego papierosa, w lewym płatku nosa miała srebrny, okrągły, mały kolczyk. Spod długich, pomalowanych rzęs patrzyła na nich błękitnym spojrzeniem, pełnym politowania i rozbawienia. Długie nogi, odkryte przez krótkie dżinsowe spodenki wyciągnęła do przodu. Była szczupła, ale miała kształty, na które uwagę zazwyczaj zwracali chłopcy. Max pomyślała, że wygląda nierealnie, jakby wyretuszowana, wycięta z okładki jakiegoś magazynu dla kobiet.

- Możemy jakoś pomóc? - spytała zirytowana Millie.

Dziewczyna uśmiechnęła się jeszcze szerzej, uśmiechem, na pierwszy rzut oka, miłym, serdecznym, pięknym.  Uśmiechem, którym mogłaby się posługiwać, by uwodzić chłopaków, wyrywać im serca i zostawiać, a oni nadal byliby w niej zakochani. Max dostrzegła w nim coś sztucznego, bardzo nieprawdziwego. Wstała i otrzepała spodenki z piasku.

- Pożyczam. - pokazała białą zapalniczkę, którą odpaliła papierosa i rzuciła niedbale do tyłu. - Ale macie miny - zaśmiała się, wypuszczając dym z ust.

- Kim ty do cholery jesteś? - Millie założyła ręce. - Z resztą, nie interesuje mnie to, spadaj stąd.

Dziewczyna ponownie się zaśmiała. Max była pewna, że wielu już się zakochało w tym śmiechu, uśmiechu, spojrzeniu. Cała jej aura, jej postawa, jej miny, jej osoba, jej sposób bycia. Max znała już takich ludzi, znajomości z nimi nigdy nie kończyły się dobrze - uwodziły, zaplątywały wokół palca, zostawiały, wszystko to ze wrodzoną naturalnością. 

Ludzie urodzeni po to by być kochanym, ale nie kochać, by być podziwianym, ale nie podziwiać.

Wiedziała, że dla osób takich jak Millie są jak naturalny wróg, zagrażają pozycji. Sama Millie chyba to czuła, czuła, że jest w niej coś takiego, czego nigdy nie będzie w stanie polubić.

- Daphne Lucia Dayton. - przedstawiła się dumnie i nie przejęła się, że nikt nawet nie zareagował. - Wyluzujcie trochę, zachowujecie się jakbyście zobaczyli ducha.

- Posłuchaj, Daphne. - głos Millie stał się przesłodzony, a na jej ustach pojawił się sztuczny uśmiech, nieumiejętnie zakrywający niecierpliwość. Podeszła krok bliżej i zmierzyła ją pogardliwym spojrzeniem. - Działasz mi na nerwy, więc, dobrze ci radzę, spierdalaj.

Dziewczyna parsknęła, uśmiechając się jeszcze szerzej. Bawiła się znakomicie.

- Mój radar wyczuwa gwiazdeczkę, mam rację? Królową szkoły, tak zwaną. Pewnie wszyscy chodzicie do tutejszego ogólniaka, prawda? Cóż, widzimy się we wrześniu - uśmiechnęła się, nadal pełna politowania. - A ty, słonko, przygotuj się na zamach stanu.

Następnie zaśmiała się, jakby ktoś właśnie opowiedział wyjątkowo zabawny żart, zmierzyła wszystkich szybkim spojrzeniem, zarzuciła blond włosami i odeszła.

Millie prychnęła wściekle.

- Widzieliście ją?

Wydawała się być definicją wszystkiego, czego Max chciała pozbyć się ze swojego życia, zostawić w poprzednim rozdziale, całego zła, które ją spotkało, ludzi, o których wolałaby zapomnieć. Sprawiała, że dopóki Max była po drugiej stronie, dopóki nie zdobyła jej sympatii, czuła się niepewnie, czuła się zagrożona.

Spojrzała na oddalający się, różowy punkt, a gdy zniknął, w jej ustach pozostał niesmak.

─── . ° . • : 🍒 : • . ° . ───

[a/n]
jak się trzymacie w tej kwarantannie bo ja np zaraz idę farbować włosy na rudo

𝘤𝘩𝘦𝘳𝘳𝘪𝘦𝘴 • 𝘧𝘪𝘯𝘯 𝘸𝘰𝘭𝘧𝘩𝘢𝘳𝘥حيث تعيش القصص. اكتشف الآن