Rozdział 48: Krok ku przyjaźni i przebaczeniu

Start from the beginning
                                    

Uważnie się rozglądając, przebiegła obok kilku łóżek, oddzielonych zasłonami. 

- Co z nią? - przystanęła obok brata, który z odległości kilku metrów przypatrywał się kręcącym się przy mnie uzdrowicielom.

- Źle. - odparł zdawkowo i przetarł twarz dłońmi - A z każdą minutą coraz gorzej...

Księżniczka położyła mu dłoń na ramieniu.

- Sprowadziłam pomoc. - powiedziała, akurat gdy Thranduil do nich dotarł - Wyjdzie z tego.

Dis nakazała wszystkim odsunąć się ode mnie, by król elfów mógł na spokojnie wziąć sprawę we własne ręce. Pierwsze co, przyłożył wierzch dłoni do mojej bladej twarzy. Tak jak się spodziewał, poczuł chłód. Potem złapał mnie za prawy nadgarstek i przytknął dwa palce w miejsce żyły na boku ręki. Trwał tak kilka sekund, wpatrując się nieobecnym wzrokiem przed siebie. 

- Ma słabe tętno, musimy się pospieszyć. - mruknął, spoglądając na mnie z lekkim niepokojem - Potrzebuję zaparzonego królewskiego ziela!

- Da? - obok Thorina rozległ się cichutki, ale bardzo dobrze znany głosik.

Krasnolud z zaskoczeniem spojrzał w dół, natrafiając na szafirowe tęczówki swojego syna.

- Frerin, skąd ty...

- Czy mama umrze? - spytał płaczliwym głosem - Jak wujek Frerin?

Thorin nie wiedział, co na to powiedzieć. Przyciągnął jedynie chłopca, by nie widział stanu, w jakim się znajdowałam. Nie mógł w końcu zagwarantować, że Thranduil mnie uratuje.

- Nie martw się, młody książę. - powiedział leśny król, najwyraźniej słysząc pytanie Frerina - Twoja mama wyzdrowieje.

- Nie będziemy przeszkadzać... - Dis porozumiewawczo pociągnęła brata za rękaw, gdy elfowi podana została miska z parującą zawartością.

Oboje odsunęli się bardziej na bok, by dać jasnowłosemu trochę przestrzeni. Thorin poprosił Filiego, który nie odezwał się do tej pory ani słowem, by zabrał Frerina do... po prostu stąd. Blondyn wziął kuzyna na ręce, po czym skierował się w stronę wyjścia, rzucając jeszcze przez ramię niepewne spojrzenie w moją stronę.

Thranduil odstawił na razie naczynie na niewielki stołek przy łóżku. Położył jedną z dłoni na moim czole, a drugą chwycił moją, leżącą bezwładnie na łóżku. Przymykając oczy, zaczął mamrotać pod nosem coś w Sindarinie. Cichym, ale stanowczym i pewnym siebie głosem, powtarzał kilka razy jedno, długie zdanie.

Dookoła panowała cisza, albowiem wszyscy trwali w niepewności, co do najbliższych kilku minut. Modlili się o cud, który miał uratować mi życie, lub po prostu wpatrywali się w oczekiwaniu w króla elfów.

Chwilę później, również i Thranduil zamilkł. Otworzył oczy i spojrzał się na moją nieruchomą twarz. Nie wykazywał jednak oznak niepokoju. Najzwyczajniej w świecie zwrócił się do jednej z pomocniczek tutejszych medyków:

- Dajcie jakąś miskę... cokolwiek.

Dis, uznając, że już po wszystkim, podeszła do łóżka niepewnym krokiem. Młoda, rudowłosa krasnoludka położyła na kocu niewielkie gliniane naczynie, o które leśny król poprosił. Thorin również powoli się zbliżył, ale stanął w pewnej odległości, wpatrując się we mnie w oczekiwaniu.

Bez żadnego ostrzeżenia, czy symptomu podniosłam się do pozycji siedzącej, zachłannie biorąc oddech i momentalnie odzyskując świadomość. Szybko jednak opadłam bezsilnie z powrotem. Czułam delikatny dotyk na prawym ramieniu, gdy starałam się nabrać jak najwięcej powietrza. 

Mój ArcyklejnotWhere stories live. Discover now