Rozdział 113: Ostatnia szansa

82 12 12
                                    

***

- Kobiety i dzieci jak najszybciej do niższych poziomów – zarządziłam, kontrolując działania mieszkańców na korytarzach Ereboru i szykując ich do przetrwania oblężenia królestwa.

Dwalin, który mi w tym towarzyszył popatrzył na mnie znacząco, zwracając uwagę na moje słowa. Zauważyłam jego spojrzenie, przez co posłałam mu miażdżący wzrok.

- Zaraz cię skrzywdzę – stwierdziłam, po czym wyminęłam go, ruszając dalej przed siebie.

Od zakończenia feralnej bitwy minęło parę godzin. Dawno zapadł już zmrok, przez co mieliśmy nieco gorszy widok na Easterlingów, którzy sprawnie otoczyli swoimi siłami Górę. Ich znaczna część zajęła Dale, gdzie się ukrywali, ale także na lekko zalesionym terenie przed wzniesieniami na wschodzie rozbili swój całkiem pokaźny obóz. Widzieliśmy to mniej więcej dzięki latarniom, które rozmieścili dla własnej wygody.

Przetarłam oczy ze zmęczeniem i zaczesałam skołtunione włosy do tyłu. Póki starczyło mi sił, a efekt był widoczny, starałam się pomóc rannym w bitwie, jednak nie były to jakieś wybitne osiągnięcia. Koniec końców oddałam wszystkich w ręce fachowców, a sama zajęłam się sprawami typowo organizacyjnymi – chociażby ogarnięciem spanikowanych mieszkańców, którzy nie mieli na początku zielonego pojęcia, co się w ogóle dzieje.

Sama ledwo rozumiałam, co się stało. Nigdy jeszcze nie byłam uwięziona we własnym królestwie. Easterlingowie odcięli nas od dostępu do dodatkowych zapasów, informacji i ewentualnych sojuszników. Zdawałam sobie jednak sprawę, że tak naprawdę zostaliśmy już tylko my. Musieliśmy odczekać kilka albo nawet kilkanaście dni, jeśli będzie trzeba, i zebrać wystarczająco sił, by odeprzeć szturm na królestwo i na dobre wykurzyć wrogów z naszych terenów. To była na razie tylko teoria. To zastosowania jej w praktyce trochę nam jeszcze brakowało.

***

Mijały dni, a Easterlingowie nie ustępowali. Nie ruszyli się ze swoich miejsc, tylko czekali, aż będziemy musieli w końcu wyjść. Sytuacja w Samotnej Górze stopniowo się pogarszała, chociażby przez kończące się zapasy oraz lekarstwa – nie przewidywaliśmy gościć u siebie dodatkowo mieszkańców Dale, których też było dość sporo. Jeśli w najbliższym czasie nie uwolnilibyśmy się od osaczających nas przeciwników, prędzej czy później wszyscy pomarlibyśmy z głodu.

Kiedy wraz z Bardem oraz paroma wciąż żywymi dowódcami znaleźliśmy spokojniejszą chwilę, zebraliśmy się ponownie na naradę, by zdecydować, kiedy i jak uderzamy. Musiało to nastąpić w przeciągu najbliższego tygodnia, bo dalej nikt już nie będzie miał sił, by unieść miecz. Brak dostępu do otwartej przestrzeni dawał się nam we znaki. Byliśmy zmęczeni brakiem snu, tymczasowym przeludnieniem i paroma innymi wynikającymi z tej kwestii problemami.

- Musimy szybko i skutecznie pozbyć się Easterlingów – orzekł Thorin.

- Szkoda, że jest to niemal niewykonalne – westchnęłam. – Wkoło Ereboru się od nich roi, a my zaraz nie będziemy mieć co jeść. Musimy odjąć łuczników, przy tarczach Easterlingów nic nie zdziałają.

- Jakie mieliśmy straty w Dale? – spytał Garin.

- Ledwie kilkudziesięciu z trzystu wróciło – odparł Frerin. – Większość z nich dalej leży w bandażach, więc niewiele nam pomogą.

- Co z twoimi ludźmi? – spytałam Barda.

- Zostało ich około setki, mniej więcej połowa to łucznicy – powiedział. – W Dale to była rzeź, ledwo kto się ostał – dodał ponurym tonem.

- A Easterlingowie wydają się nietknięci w liczbach. – Thorin pokręcił głową bez zrozumienia. – Musimy jakoś temu zaradzić.

- Rozbili spory obóz niedaleko głównej bramy – zauważył Dwalin. – Do przechowywania zapasów broni, pożywienia, środków medycznych. Jeśli chcemy zdobyć przewagę, powinniśmy uderzyć właśnie tam.

Mój ArcyklejnotWhere stories live. Discover now