Rozdział 25: Wiele spotkań, zasłużony odpoczynek i ostra jazda z winem

487 29 17
                                    

Tak jak ustaliliśmy wczoraj, z Bree wyruszyliśmy zaraz po obiedzie. Wędrowaliśmy dalej Wschodnim Gościńcem, od czasu do czasu mijając jakiś podróżników lub wozy, ciągnięte przez konie z różnymi zapasami. Pogoda na szczęście się nieco ustatkowała, dzięki czemu rano nie budziliśmy się zasypani śniegiem. Prószyło rzadko, a jeśli już, to delikatnie, wiatr był praktycznie nie odczuwalny, a niewielkie chmurki przykrywały niebo i lekko świecące słońce, przez co promienie odbijane od śniegu nie raziły nas w oczy.

Podróżowaliśmy już niecałe tygodnie od czasu, kiedy opuściliśmy Bree. Nie spieszyliśmy się, nie mieliśmy żadnych opóźnień, więc nie musieliśmy się martwić. Byliśmy już stosunkowo blisko Gór Mglistych, których szczyty przy niedużym zachmurzeniu można było zobaczyć. Wkroczyliśmy już na tereny wyżynne, a ze znajdujących się tam wzniesień byłam w stanie dostrzec przed nami równiny, które poznałam jako te, rozciągające się przy Rivendell.

Byliśmy już blisko naszego przystanku.

Przechodziliśmy właśnie przez nieco zalesiony odcinek drogi. Prowadziłam kompanię, idąc parę kroków przed nimi, zagubiona we własnych myślach. Gwałtownie się zatrzymałam, kiedy usłyszałam gdzieś nad nami skrzypnięcie  gałązki, z której śnieg posypał się na ziemię. 

Ruchem ręki zatrzymałam towarzyszy, którzy natychmiast przestali rozmawiać i uważnie rozglądali się dookoła. Sięgnęłam już do rękojeści miecza, kiedy kątem oka zauważyłam migającą między gałęziami powyżej dobrze znaną mi sylwetkę.

Parsknęłam cicho pod nosem. A może to było westchnienie ulgi...

- Opuśćcie broń. - mruknęłam do krasnoludów.

Wymienili między sobą zmieszane spojrzenia, ale posłusznie schowali miecze i tym podobne.

- Elladan, wiem, że tam jesteś! - krzyknęłam, nawet nie patrząc w górę - Bo się poślizgniesz, spadniesz i zrobisz sobie krzywdę.

Usłyszałam zirytowany jęk, trzaskanie gałęzi, a zaraz potem tuż przede mną na ziemi zwinnie wylądował jeden z synów Elronda.

- Umiem  chodzić po drzewach, naneth, i dobrze o tym wiesz. - wydął wargi i skrzyżował ręce na piersi, odwracając obrażony wzrok - Traktujesz mnie jak dziecko!

- Bo ty i twój brat zachowujecie się jak dzieci. - westchnęłam - Jest już popołudnie, zjedliście ładnie obiad?

- Jesteś gorsza niż ada! - wykrzyknął.

Otworzyłam już usta, by coś powiedzieć, kiedy do moich uszu dotarły kolejne hałasy z góry.

- Elrohir, zejdź stamtąd!

- Nie chcę!

- NA ZIEMIĘ!

Młody elf wydał z siebie jeszcze głośniejszy dźwięk niezadowolenia niż jego brat, ale posłusznie opuścił swoją kryjówkę, spadając na nogi tuż za mną. Odwróciłam się do niego z założonymi na piersi rękami i uniosłam brew.

- Czy któryś z was łaskawie wyjaśni mi, co wasza dwójka robiła na drzewach, czając się i... - powiodłam wzrokiem od jednego bliźniaka do drugiego, jednak zanim skończyłam pytanie ktoś spadł na mnie, przewracając oboje na ziemię i wyrzucając ze mnie całe powietrze.

- Cześć, naneth! - tuż przy moim uchu odezwał się młody, chłopięcy głos.

- Estel, złaź ze mnie! Na Valarów, co ty jadłeś, kamienie?! - wysapałam z mojej niezbyt wygodnej pozycji.

Kiedy udało mi wstać, zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, poczułam małe ramiona owijające się wokół mojej talii. Westchnęłam i przytuliłam chłopca, opierając brodę na czubku jego głowy i przymykając oczy.

Mój ArcyklejnotWhere stories live. Discover now