Rozdział 87: II URODZIONWY MARATON (1)

124 12 4
                                    

Jedziemy!

***

Potrzeba było jednak trochę więcej czasu, aby poturbowany zwiadowca mógł przez dłuższą chwilę z nami rozmawiać. Mimo swoich dosyć rozległych obrażeń sprawnie wracał do zdrowia, przez co z serca spadł mi ogromny kamień. Nie chciałam mieć jego życia na sumieniu. W swoim życiu i tak popełniłam już zbyt wiele poważnych błędów.

Krasnolud – Bórin – miał zostać przyprowadzony do naszych pokoi, byśmy mogli na spokojnie porozmawiać. Nie oczekiwałam od niego nie wiadomo jak długiego wykładu, ale zależało mi, by przynajmniej usłyszeć podstawowe informacje, które tutaj mogły okazać się kluczowe. W końcu póki co nie wiedzieliśmy totalnie nic.

Poprosiliśmy również Dwalina, by nam towarzyszył oraz w razie potrzeby coś podpowiedział. Nie chciałam mieć tutaj żadnych doradców. Porozmawiać i zachować to między nami. Bez niepotrzebnych stresów.

- Wasza wysokość – od drzwi dobiegł głos jednego z naszych strażników – Lord Bórin już jest.

Thorin skinął mu głową, by wpuścił krasnoluda. Zwiadowca wszedł do środka z nieznacznie opuszczoną głową. Lewa ręka spoczywała w temblaku, a ciemne włosy odgarniał do tyłu bandaż owinięty dookoła głowy.

- Usiądź, proszę – pokierowałam go na kanapę przed kominkiem. – Jak się czujesz?

- Już lepiej, dziękuję, pani – skinął głową.

- Jak zapewne się domyślasz, mamy do ciebie trochę pytań – odezwał się Thorin, który nie mógł zmusić się, by siąść w miejscu. – Jesteś pierwszym ze wszystkich zwiadowców, który tu wrócił.

- Nikt inny... nie wrócił? – odetchnął zszokowany, podczas gdy zajęłam miejsce naprzeciwko niego.

- Niestety – niechętnie przytaknęłam – Dlatego bardzo zależy nam, byś powiedział nam jak najwięcej. Musimy ustalić, co stało się zresztą grup zwiadowczych, które wysłaliśmy.

- Zacznijmy od najważniejszego – wtrącił mój mąż. – Co dzieje się w Gundabadzie?

- To, czego się obawialiśmy, mój królu – odpowiedział. – Gromadzą się tam orkowie. Widzieliśmy też dym... bardzo możliwe, że to z ich kuźni. Jeśli szykują broń, znaczy, że coś planują.

- Widziałeś, ilu ich jest? – Thorin zmarszczył brwi.

- Na oko jakoś tysiąc, może półtora – oszacował Bórin – Ale przybywa ich. Cały czas.

- Skąd oni się biorą...? – zmarszczyłam do siebie brwi. – Skąd na Północy?

- To jest właśnie bardzo dobre pytanie – mruknął mój ukochany.

- Co się stało? – popatrzyłam pytająco na zwiadowcę. – Dlaczego nikt nie wrócił?

- Orkowie też wysyłają swoje grupy zwiadowcze – powiedział. – Dodatkowo bardzo pilnują granic Gundabadu. Nie chcą, żeby ktoś się czegoś dowiedział.

- Coś ukrywają – wymamrotałam. – Tylko co...?

- Zauważyli was, prawda? – domyślił się Thorin.

- Tak – Bórin pokiwał głową – Zaatakowali zwartą grupą w nocy. Wszystkich zabrali do twierdzy Gundabadu i tam nas trzymali. Wypytywali o nasze plany, co wiemy i co robimy. Milczeliśmy lub kłamaliśmy, ale zaczęli się denerwować. Po kilku dniach zabili pierwszego zwiadowcę.

Przymknęłam oczy i opuściłam głowę. Było więc tak jak się obawiałam.

- Twoja lojalność wobec tego domu zostanie doceniona – zapewnił go mój mąż – A pamięć o towarzyszach zapewniona.

Mój ArcyklejnotWhere stories live. Discover now