Rozdział 48: Krok ku przyjaźni i przebaczeniu

243 20 11
                                    

Dwa kasztanowe kuce pędziły przez wyżyny. Przecinając strugi lejącego deszczu, wierzchowce mknęły w stronę Samotnej Góry, nieustannie ponaglane przez swych jeźdźców. Było już prawie całkowicie ciemno, niebo przysłonięte było ciężkimi chmurami, a włosami targał zimny wiatr.

Thorin poprawił na mnie uścisk i mocniej docisnął do swojego torsu.

- Wytrzymaj jeszcze chwilę... - prosił, zacieśniając uchwyt na wodzach.

Resztkami sił trzymając się przy świadomości, wtuliłam się w pierś trzymającego mnie krasnoluda, chcąc osłonić się przed zimnym deszczem, uderzającym w moją twarz.

Dis mocniej przycisnęła łydki do boków swojego kuca, by zrównać się z bratem.

- Już prawie jesteśmy! - próbowała przekrzyczeć wichurę - Pobiegnę po Thranduila, zanieś Arissę do sali leczniczej na dolnym poziomie! Nie ma czasu tarabanić się na samą górę...

Gdy tylko dwa kucyki wreszcie znalazły się w królewskich stajniach, Thorin chwycił moją bezwładną postać w ramiona i zwinnie zeskoczył z kucyka. Nie kontaktowałam już z otoczeniem - przytomność straciłam na chwilę przed tym, jak ukochany dowiózł mnie do Ereboru.

Dis niczym błyskawica ruszyła korytarzem w poszukiwaniu króla elfów. Wbiegła po schodach na pierwszy poziom Góry. Zaczepiając przypadkowo napotkanych przechodniów, przemierzyła już ze trzy piętra w górę. Miasto powoli się wyciszało, z każdą chwilą mieszkańców na korytarzach ubywało, jednak księżniczka miała głęboką nadzieję, że znajdzie gdzieś jeszcze przechadzającego się leśnego króla.

- Wasza wysokość! - wykrzyknęła, gdy zza zakrętu wyłonił się Thranduil wraz z Filim.

Oboje zaprzestali dyskusji i spojrzeli w stronę krasnoludki.

- Mamo, wszystko w porządku...? - książę przyjrzał się uważnie rodzicielce.

Ta jednak puściła pytanie mimo uszu. Najważniejsze było jak najszybciej zabrać do mnie Thranduila.

- Wasza wysokość, potrzebujemy twojej pomocy. - wysapała, stając przed jasnowłosym mężczyzną.

- Naprawdę? - uniósł brew, praktycznie nie zmieniając wyrazu swej twarzy.

- Królowa umiera. - oznajmiła prędko.

Dopiero tak niespodziewana i poważna informacja wprawiła mięśnie twarzy elfa w ruch. Zmarszczył brwi i podejrzliwie przyjrzał czarnowłosej.

- Co?! - Fili spojrzał na matkę wielkimi oczami.

- Została otruta. - wyjaśniła niecierpliwie i posłała Thranduilowi pełne nadziei spojrzenie - Nasi uzdrowiciele nie mogą jej pomóc...

- Dlaczego ja bym mógł?

- Elfy zawsze znały się lepiej na medycynie i miały w niej szerszy zasięg. - złożyła dłonie, jak do modlitwy - Tauriel uratowała mojemu synowi życie przed trucizną, macie o wiele większe możliwości niż my.

Elf stał w milczeniu i próbował zrozumieć tę sytuację. Ponieważ czas był teraz najważniejszy, Dis znowu się odezwała:

- Panie, błagam cię w imieniu mojego brata... - poprosiła - ...błagam cię, pomóż jej.

Ich spojrzenia skrzyżowały się na zaledwie sekundę, ale wydała się ona trwać kilka minut. Thranduil dostrzegł tak wiele emocji w oczach księżniczki, że wiedział już, co ma robić.

- Zabierz mnie do niej. - polecił.

Dis, wypuszczając powietrze z ulgą, obróciła się i ruszyła schodami w dół, prowadząc króla elfów do sal dla chorych. Niemal biegnąc, pokonali wszystkie korytarze dzielące ich od miejsca docelowego. Księżniczka wpadła do środka, odrzucając skrzydła ciężkich drzwi na boki.

Mój ArcyklejnotWhere stories live. Discover now