Rozdział 106: Co kryją zakątki Khazad-dûm

83 12 7
                                    

***

- 'Zajęli most i drugą salę' – czytał na głos Gandalf z rozpadającej się księgi – 'Zaryglowaliśmy bramy, lecz wkrótce musimy ulec. Ziemia drży. Bębny... bębny w głębinach. Nie możemy wyjść. W mroku przemyka cień. Nie możemy wyjść... Nadchodzą'.

- Święci Valarowie – sapnęłam, nie mogąc powstrzymać kolejnych kilku łez, które wypłynęły z moich oczu na myśl, co przeżywali tu moi przyjaciele.

Niespodziewanie za mną rozległ się straszliwy łomot. Ze wzdrygnięciem i dłonią sięgającą do rękojeści miecza odwróciłam się błyskawicznie w tamtym kierunku. Szerokimi oczami obserwowałam spadającego przez niegdysiejszą studnię trupa. Pippin odskoczył od tamtego miejsca, rozumiejąc nagle swój błąd. Jeszcze przez moment do naszych uszu docierały coraz bardziej stłumione przez odległość hałasy, jakie wydał upadający szkielet i jego łańcuchy.

Gandalf zamknął księgę i nieruchomym spojrzeniem mierzył winnego całego zamieszania. Hobbit skrzywił się do siebie. Pomiędzy towarzyszami zapadła grobowa cisza.

- Głupi Tuk! – warknął czarodziej. – Sam tam wskocz i oszczędź nam swojej głupoty. – Zabrał mu kapelusz i różdżkę.

Widząc zbolałą minę Pippina, podeszłam do niego i w ciszy objęłam go ramieniem, samej sobie chcąc dodać otuchy. Ledwie parę sekund później ze studni, w której zniknął szkielet, doszło nas coraz głośniejsze dudnienie. Niedługo potem zaczęło ono dochodzić i z innych stron. Moje spojrzenie z niepokojem zaczęło latać dookoła, a kompani niespokojnie oglądać.

Z korytarza, którym wcześniej szliśmy, zaczęły dobiegać dzikie skrzeki i wycie, a niedługo potem uderzanie stóp od posadzkę. Oparłam dłoń na głowni miecza.

- Orkowie – rzucił Legolas.

Boromir ruszył biegiem w stronę rozkładających się drzwi. Chwytając je za oba skrzydła, z lekkim trudem dopchnął je do końca, ledwie unikając oberwania strzałą w skroń. Wyciągnęłam swoją broń ze świstem, gdyż w tamtym momencie dotarło do mnie, że nie ma opcji, by tym razem obeszło się bez walki.

- Cofnijcie się! – zawołał Aragorn. – Uciekajcie z Gandalfem!

Trójka mężczyzn zajęła się barykadowaniem drzwi. Czarodziej w tym czasie zagarnął czwórkę wystraszonych hobbitów, a Gimli chwycił za uchwyt swojego topora z bojową miną. Nie minęła dłuższa chwila, kiedy wrogowie zaczęli z całych sił napierać na spróchniałe drzwi. Te niebezpiecznie uginały się w naszą stronę.

- Trzymaj się blisko mnie i nie zwracaj na siebie uwagi, rozumiesz? – stanowczo złapałam niespokojną Kathrin za ramię.

Dziewczyna pokiwała jedynie głową, zaciskając palce na rękojeści miecza, aż zbielały jej kłykcie. Wbiłam zdeterminowany wzrok w oblężone wejście, szykując się myślami na solidną bijatykę.

- Niech przyjdą – wycedził Gimli, wspinając się na płytę nagrobną. – Trójka krasnoludów jeszcze w Morii dycha!

Aragorn i Legolas wycelowali łuki w pękające coraz bardziej drzwi. Zacisnęłam zęby i wystawiłam miecz przed siebie, układając go w poziomie na wysokości barków. Ugięłam nogi. Ci orkowie jeszcze nie wiedzieli, z kim zadarli.

Ledwie moment po słowach rudowłosego przez coraz to większe dziury w drzwiach do środka weszły końce postrzępionych mieczy i toporów. Gdy jeden z nich stał się na tyle duży, by można było dostrzec czające się po drugiej stronie kreatury, Legolas wypuścił pierwszą strzałę. Estel parę sekund później poszedł w jego ślady. Wtedy drzwi rozpadły się na wiele mniejszych i większych części, tym samym wpuszczając do środka gotowe do walki stwory. Pierwsze sztuki padły pod ostrzałem ze strony elfa i Strażnika, jednak zaraz potem reszta podeszła na tyle blisko, że łuki odeszły na bok, a w ruch poszły miecze.

Mój ArcyklejnotWhere stories live. Discover now