38. Przez żołądek do serca

5.8K 394 173
                                    

Gdy w końcu wyjawiłam Parkerowi o co chodziło w tym wszystkim i dlaczego właściwie zaplanowałam tę nieszczęsną kolację w „gronie znajomych", patrzył na mnie w taki sposób, że od razu wiedziałam, co sobie myślał.

To, co w tej chwili robiłam, było totalnie głupie. Brałam się za coś, o czym nie miałam pojęcia i liczyłam na to, że nagle w powietrzu pojawią się jakieś drobinki szczęścia i resztę zrobią za mnie.

Tak jak w tej chwili Parker robił za mnie sałatkę, choć to ja byłam gospodynią i pomysłodawczynią kolacji, więc sama powinnam przygotowywać jedzenie. Moje umiejętności pozostawały jednak wiele do życzenia, więc Parker, nie chcąc totalnie pogrążyć mnie przed Romiem i Evą, których zaprosiłam, postanowił przejąć stery po tym, jak przypaliłam gotową zapiekankę, która wymagała jedynie włożenia do piekarnika. Kazał zamówić mi pizzę, a sam wziął się za sałatkę.

Przez myśl przeszło mi, że był naprawdę dobrym materiałem na męża i ciekawiło mnie, kto w przyszłości miał zostać tą szczęściarą. Ta myśl okazała się jednak być bardziej bolesna, niż myślałam, że będzie, więc wróciłam do poprzedniego tematu.

— Masz jakiś lepszy pomysł? — powiedziałam, a on zostawił na chwilę ogórka, którego akurat kroił i spojrzał na mnie poważnie.

— Nie mam, Nora. — Pokręcił głową. — Nie mam lepszego pomysłu. Ale to nie znaczy, że ten jest dobry.

Nie odezwałam się, wiedząc, że częściowo miał rację. Były tylko dwa wyjścia – albo wszystko miało mieć zakończenie jak z bajki, albo Romio mał obrazić się na mnie na dobre.

— Ale jeśli to nie wypali, wezmę winę na siebie — powiedział, a mnie zamurowało. — W końcu to przeze mnie nie poszliśmy na wystawę. Jeśli już Romio ma kogoś obwiniać, niech będę to ja.

— To nie tylko twoja wina. — Wzruszyłam ramionami. — Ja też zachowałam się okropnie. Mogłam ogarnąć cię i potem iść na wystawę, przynajmniej jej końcówkę. Jestem kiepską przyjaciółką i muszę wziąć odpowiedzialność za swoje czyny, a nie zrzucać to na ciebie.

Parker wrzucił ostatnie kawałki ogórka do miski i podszedł do zlewu. Umył ręce i wytarł je w ręcznik papierowy, który następnie zgniótł i cisnął do kosza.

A potem podszedł do mnie i spojrzał mi prosto w oczy.

— Pomijając już to, że po mnie przyjechałaś mimo naszej kłótni — zaczął, a mi aż zakręciło się w głowie — nie odwiozłaś mnie tak po prostu do domu i nie zostawiłaś na pastwę losu.

— Nie chciałam, żeby Ben i Josie... — powiedziałam cicho, nie chcąc przywoływać w nim traumatycznych wspomnień związanych z ojcem.

— Wiem — przerwał mi. — Wiem, dlaczego mnie tam nie zawiozłaś. A to dla mnie naprawdę dużo znaczy, wiesz? Że pomyślałaś o moim rodzeństwie. Nie tylko o mnie, ale też o nich.

Było mi dziwnie z faktem, że tak o tym mówił. Dla mnie to nie było nic niezwykłego, po prostu nie chciałam ich zasmucać. Odsunęłam się od Parkera, czując wyrzuty sumienia.

— Ale powinnam pomyśleć też o Romiu. Boże, Parker, gdybyś ty widział wtedy jego minę — jęknęłam, przypominając sobie niewzruszoną a jednocześnie zbolałą twarz Romia. — Chce mi się płakać, jak tylko o tym myślę. I o tym, co mi powiedział. Że jest sam... Masz pojęcie, jak on musi się czuć widząc nas razem?

Parker spojrzał na mnie i pokręcił głową.

— I dlatego to zamieszanie z kolacją? Że niby przez żołądek do serca? 

Before I GoМесто, где живут истории. Откройте их для себя