31. Dobre złego początki

10.3K 898 358
                                    

— To właściwie twoja wina, jak zawsze zresztą — powiedziałam, wysiadając z samochodu Parkera.

Oznajmiłam mu właśnie swój najnowszy pomysł na spędzenie dzisiejszego popołudnia, z czego najwidoczniej nie był zadowolony, bo szedł obok mnie z markotną miną.

Stanęliśmy przed jego domem, do którego przywiózł mnie na moje życzenie, choć zrobił to dość niechętnie. Dom Parkera był nieduży i lekko starawy, ale przywodził mi na myśl filmy z lat osiemdziesiątych, co zdecydowanie nadawało mu unikatowego uroku, a w dodatku pasował mi idealnie do wizerunku Parkera przez wzgląd na jego Mustanga. Staliśmy na niewielkim ganku przed domem, gdzie znajdowała się mała huśtawka przykryta białą narzutką, a Parker dziwnie ociągał się z wejściem.

Swoim zwyczajem uniósł prowokacyjnie jedną brew i przyjrzał mi się badawczo.

— Ja? Niby dlaczego?

— To ty wyskoczyłeś z tekstem, że powinniśmy połączyć twój i mój świat. I to właśnie dziś robimy, czy ci się to podoba, czy nie.

Parker przewrócił oczami i oparł się o futrynę.

— Skąd miałem wiedzieć, że tak to właśnie zinterpretujesz? Z tobą nigdy nic nie wiadomo — powiedział z przekąsem. — Mogę powiedzieć ci jedną rzecz rano i rzucisz mi się w ramiona, a potem powtórzyć to samo wieczorem i też się na mnie rzucisz, ale przy okazji wydrapiesz mi oczy.

— Mówisz to tak, jakbym już kiedyś wydrapała ci oczy, a przecież widzisz wszystko doskonale. — Uśmiechnęłam się do niego, wiedząc, że w pewnym sensie miał rację. — Zresztą dlaczego to miałaby być zła cecha? Przynajmniej nie możesz powiedzieć, że jest ci ze mną nudno.

Pokręcił głową, ale odwzajemnił uśmiech.

— Nie wiem, dlaczego to tak przeżywasz.

— Wiesz, normalni ludzie, którzy chcą umówić się na randkę... No nie wiem, robią cokolwiek innego, ale nie to — mruknął. — Dlaczego nie możemy iść do restauracji? Na kawę? Do kina albo teatru albo nawet na pieprzony spacer? Naprawdę musimy wciągać w to moje rodzeństwo?

Zmarszczyłam brwi, bo jego reakcja była po prostu dziwna. I o co chodziło? O to, że zaproponowałam spędzenie niedzielnego popołudnia z jego rodzeństwem, bo myślałam, że go to ucieszy? Przecież Ben i Josie byli dla Parkera niezwykle ważni, a skoro byłam jego... dziewczyną (wciąż nie mogłam przyzwyczaić się do tego określenia) to chyba też zaliczałam się do tego grona ważniejszych ludzi. Dlatego zupełnie nie rozumiałam, o co właściwie tak się pieklił.

— Jeśli chcesz, możemy potem iść na pieprzony spacer, ale razem z twoim rodzeństwem — zapewniłam go. — Albo możemy też nie iść nigdzie, a ja po prostu wrócę do domu, skoro masz zamiar robić problem z niczego.

Westchnął i podszedł do mnie, zmieniając się w ciągu ułamka sekundy ze swojej typowej postaci złośnika w kogoś, kto był naprawdę skruszony. I to niby ja miałam swoje humorki.

— Dobra, niepotrzebnie tak naskoczyłem — przyznał i chwycił mnie za rękę. — Doceniam to, że chcesz spędzić czas z Benem i Josie... Ale, Nora, moja babcia naprawdę kiepsko się dziś czuje, a znam ją i wiem, że zacznie przejmować się podaniem obiadu i innymi tego typu rzeczami. Nie chcę, żeby się przepracowała.

— To nawet lepiej. — Wzruszyłam ramionami. — Możemy zabrać dzieciaki do mnie, a twoja babcia będzie miała dzień wolny i odpocznie.

— A nie moglibyśmy...? — zaczął niby niewinnie, ale uprzedziłam go.

— Nie. Nie moglibyśmy.

Zaczęłam zastanawiać się czy faktycznie chodziło o jego babcię, skoro zaoferowałam zabranie Bena i Josie do siebie, a wciąż nie chciał się zgodzić. Uniosłam jedną brew.

Before I GoWhere stories live. Discover now