~Epilogue~

1.8K 94 38
                                    

~♡~

Odstawiłam pudrową walizkę, średniej wielkości na panele, obok dwuosobowego łóżka. Uśmiechnęłam się delikatnie, przyglądając się wystrojowi dobrze mi znanego pomieszczenia. Uwielbiałam przyjeżdżać do babci Margaret. Mieszka ona w małym miasteczku we Włoszech. Każdego lata przyjeżdżam do niej, aby odpocząć te dwa miesiące na słońcu i plaży na, którą mam jedynie kilka metrów od noclegowni dla turystów, którą prowadzi babcia wraz z mężem.

Powoli podeszłam do niewielkiego okna, zasłoniętego białą firanką. Po odsłonięciu jej, pokój otulił jasne promyki słońca, wydostające się przez szybę. Krajobraz, który ujrzałam zapierał dech w piersiach. Widok Morza Tyrreńskiego dla tutejszych mieszkańców był zwykłą codziennością, ale dla mnie niezapomnianym widokiem, który tak bardzo kochałam.

— Zrobiłam herbatę — oznajmiła przyjaźnie kobieta po sześćdziesiątce, poprzednio pukając do drzwi pokoju.

— Dziękuję, zaraz przyjdę — skinęłam wdzięcznie głową.

Jak tylko Margaret opuściła pomieszczenie i zeszła na dół po schodach, podreptałam cicho na korytarz, aby zerknął czy rodzicielka mojego taty, zniknęła z zasięgu mojego wzroku. Przymknęłam białe drzwi od pokoju i ruszyłam na górę. Jest to czteropiętrowy budynek, więc po szybkim przejściu po schodach, złapałam lekką zadyszkę. Ostatnie, drewniane schody prowadzące na strych, znajdowały się w składziku na ostatnim użytkowym piętrze.

Podchodząc do starych drzwi, minęłam po drodze małżeństwo z małą dziewczynką u boku. Byli tacy szczęśliwi i rozentuzjazmowani. Uśmiechnęłam się w stronę kobiety, która kątem oka na mnie zerknęła i czując jak w kącikach oczu zbierają mi się łzy, weszłam do pomieszczenia.

Stare schody były pokryte kurzem, a na drewnianych meblach i ścianach były liczne pajęczyny, które sprawiły, że przeszedł po moim ciele nieprzyjemny dreszcz. Jak tylko dotarłam do wspomnianego przez Izabell strychu, zaczęłam się rozglądać dookoła, poszukując kartonowego pudełka. Westchnęłam ciężko, gdy w rogu dostrzegłam niebieskie pudełko w kwiatki.

— Teraz albo nigdy — szepnęłam do siebie i strzepnęłam z kartonu grubą warstwę kurzu.

Pudełko było wypełnione wszelkiego rodzaju pamiątkami z młodości moich rodziców. Jak byli na studiach, zanim przyszłam na świat, często tu przyjeżdżali. Czułam jak po moich policzkach lecą łzy, gdy wyciągnęłam stertę zdjęć przedstawiających dwójkę osób, którzy dali mi życie. Teraz dostrzegłam podobieństwo pomiędzy mną, a moją mamą. W wieku studenckim była bardzo do mnie podobna. Podobne włosy, uśmiech, rysy twarzy.

Odstawiłam stertę zdjęć na podłogę i ponownie zaczęłam grzebać w pudełku. Czułam się dziwnie przeglądając je. Były tu rzeczy prywatne takie jak listy i pamiętniki. Każdy list był zapakowany w zaadresowanej kopercie, oprócz jednego. Na starej, pogniecionej kartce papieru znajdował się odręcznie, pięknie napisany list.

Nowy Jork, 26.04.2003r.

Najdroższy Fredzie,

Minęło już kilka, dobrych lat odkąd ostatni raz się widzieliśmy. Rozstaliśmy się wtedy w zgodzie, idąc swoją własną drogą. Ty się zakochałeś w innej kobiecie, a ja zostałam sama w dużym mieście z dzieckiem pod sercem. Po naszym jakże toksycznym związku, odnalazłeś szczęście u boku innej. Nie winię Cię za to, ale mam okropny żal do siebie. Nie umiałam przyznać się do ciąży, do Twojego dziecka. Wyjechałam i wychowałam Tiarę sama. Teraz, gdy skończyła sześć lat, jestem gotowa Ci o niej powiedzieć. Nie zmuszam Cię do stania się dla niej z dnia na dzień ojcem lub do płacenia alimentów, bo decyzja należy do Ciebie. Mam nadzieję, że wkrótce mi wybaczysz.

Zawsze kochająca, Lana

Czytając kolejne trzy razy ten sam list, nie mogłam uwierzyć w słowa tej kobiety. Czy to możliwe, że mogłabym mieć przyrodnią siostrę? To nie może być prawda. Nigdy nie słyszałam ani o Tiarze, ani o Lanie. W końcu jakbym miała siostrę, to rodzice powiedzieliby mi.

Otarłam spływające łzy z policzka i wszystkie wyciągnięte przedmioty, ponownie wsadziłam do pudełka. Opuściłam przerażające pomieszczenie, zabierając ze sobą karton, który następnie postawiłam pod łóżkiem w moim tymczasowym pokoju.

— Idę na spacer! — oznajmiłam babci, gdy wychodziłam z domu tylnym wyjściem w kuchni.

Jak tylko wyszłam na podwórko, poczułam na twarzy delikatny wietrzyk i promienie słoneczne. Dochodziła godzina trzynasta, więc piasek był ciepły, przez nasłonecznienie w południową porę. Widząc błękitne morze, uśmiechnęłam się szeroko. Miałam tak wiele miłych wspomnień związanych z tym miejscem. Już zawsze będzie mi się one kojarzyć z ciepłem rodzinnym.

Z tylnej kieszeni jasnych spodenek, wyciągnęłam telefon. Nie wahałam się wybierając dobrze znany mi numer, następnie naciskając zieloną słuchawkę i przykładając do ucha.

— Halo? — serce zabiło mi szybciej, gdy po dwóch sygnałach usłyszałam ten cudownie, lekko zachrypnięty głos.

— Hen...

— Meggie...

Cieszyłam się, że moja relacja z chłopakiem tak diametralnie się zmieniła. Zaczynaliśmy od nienawiści, która potem po dłuższej przerwie, zmieniła się w przyjaźń, a następnie miłość. Wiele razem przeżyliśmy, dzięki czemu już wiem, że zależy mi na Henryku, jak na nikim innym i muszę walczyć o to, żeby nasza historia się nie skończyła. Bo to dopiero początek naszej historii...

~♡~

The cold touch |Henry Danger| ✔Where stories live. Discover now