~Chapter thirty-two~

1.8K 102 123
                                    

~♡~

Przekręciłam delikatnie głowę w prawą stronę, zerkając na zakrwawione ciało kobiety. Minęła godzina odkąd brunetka straciła przytomność. Żaden z Suntly'ów do tej pory, nie pojawił się w piwnicy. Nie łkałam już, po prostu łzy same, cicho spływały po moich posiniaczonych policzkach.

— Proszę, nie patrzcie się na nią — poprosił zmartwiony Henryk.

Rzadko kiedy się teraz odzywał. Wolał dać mi i Ray'owi chwilę spokoju, abyśmy mogli w ciszy przeżyć żałobę. Nie ukrywał, że śmierć kobiety także go bolała. Mimo, że była dla niego jedynie przyjaciółką jego mamy, to i tak traktował ją jak bliską rodzinę.

— Nie mogę... — szepnął Manchester.

Uczucie smutku w chwili, gdy usłyszałam odgłos osoby schodzącej po schodach do piwnicy, zmieniło się w ogromną złość i nienawiść. Czułam jak serce mi łomocze z nerwów, a policzki rumienią się od złości. W głowie miałam składankę wyzwisk, którymi obdarzę osobę schodzącą. Jednak, gdy drzwi zaskrzypiały, a wyłonił się zza nich szatyn, nie umiałam nic powiedzieć.

— Jak ty tu wszedłeś? — zapytał zaskoczony blondyn.

— Normalnie. Drzwiami — odparł Jasper. — Co się stało?

— Rozwiąż nas! — wrzasnął zniecierpliwiony Kapitan.

Chłopak podbiegł do Ray'a i z lekkim trudem, rozwiązał go. Nie umknęły mi smutne spojrzenia skierowane w stronę mojej zmarłej rodzicielki. Gdy tylko mężczyzna został uwolniony podbiegł do ciała swojej ukochanej. Pierwsze co, to sprawdził czy jest odczuwalny puls na nadgarstku i szyi.

Rozczarowany wzrok, który ujrzałam, gdy na mnie spojrzał sprawił, że moje serce rozbiło się całkowicie, a nadzieja na odzyskanie rodzicielki przepadła. Łzy, które myślałam, że już dawno wypłynęły, ponownie gęsto spływały po moich policzkach. Obraz przed oczami zrobił się niewyraźny, a odgłosy wręcz niesłyszalne. Nawet nie zauważyłam, kiedy dwójka chłopaków zdołała mnie rozwiązać.

Zostałam rozwiązania i uwolniona, a jedyne o czym myślałam to o stracie kobiety, która była najważniejszą osobą w moim życiu.

Opadłam kolanami na zimną podłogę, głośno płacząc. Henryk nie myśląc dłużej, wziął mnie w swoje ramiona, głaszcząc delikatnie po obolałych plecach. Ból psychiczny jest tak ogromny, że był w stanie przewyższyć kilkukrotnie fizyczny.

— Nie mogę uwierzyć, że odeszła — wyszeptałam przez łzy.

— Wiem, że cierpisz, ale musimy się wszyscy ogarnąć i pokonać tych psychopatów — zalecił zmartwiony blondyn. — Co robią Suntley'owie? — zapytał przyjaciela.

— Widziałem tylko tych dwóch starych — zastanowił się Jasper. — Czyścili kolekcję noży w salonie.

Ray słysząc słowa szatyna, ubrudzony krwią puścił Izabell i z grobową miną wstał na równe nogi. Podniósł dwie leżące na stole maski i założył niebieską na twarz, a czerwoną rzucił Henrykowi.

— Pożałują tego małpiszony — warknął wściekły.

— Jaki ustaliliście plan? — zapytałam Jaspera.

— Plan Charlotte był nudny — uznał. — Mój jest lepszy — wyciągnął z kieszeni zapalniczkę. — Stopię tym Snowman'a!

Czekałam aż Dunlop wybuchnie śmiechem lub zrobi cokolwiek, co da mi do zrozumienia, że nie mówi poważnie. Jego pewność w głosie i powaga w spojrzeniu sprawiła, że całkowicie zbiłam się z tropu, a jedyna nadzieja na wydostanie się z tego piekła, spadła do Kapitana i Niebezpiecznego.

The cold touch |Henry Danger| ✔Where stories live. Discover now