~Chapter twenty~

2K 109 27
                                    

~♡~

Uklękłam i podniosłam ostatnią już różę, która leżała na kamiennej ścieżce prowadzącej nad jezioro. Z uśmiechem spojrzałam na blondyna, który stał w drewnianej łódce ozdobionej czerwonymi kokardkami. W środku chłopak postawił stolik ze słodkimi przekąskami, a dookoła kolorowe świeczki. Na myśl o tym, ile musiało mu zająć przygotowanie tej randki, ścisnęłam wszystkie czerwone róże, z których utworzył się wielki bukiet.

— I jak ci się podoba? — zapytał Niebezpieczny i podał mi rękę, aby pomóc mi wejść na dryfującą łódkę.

— Na początku było to dziwne, że kazałeś mi przyjść na całkowite odludzie, a potem skręcić na ścieżkę wzdłuż lasu — zaśmiałam się. — Ale te róże porozstawiane na ścieżce były naprawdę urocze — uznałam, gdy stałam już na przeciwko chłopaka.

Uśmiech chłopaka poszerzył się jeszcze bardziej, a zza pleców wyciągnął kolejną czerwoną różę, która tym razem była sztuczna.

— Gdy wszystkie róże zwiędną, zostanie ci ta jedna, która zawsze będzie ci o mnie przypominać — wepchnął mi ją do bukietu. — Jesteś piękna.

Zarumieniłam się lekko i położyłam bukiet w kącie łódki, aby móc przytulić chłopaka. Wtuliłam się w jego ciepłe ciało, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.

— Tak bardzo dziękuję — spojrzałam w jego czekoladowe oczy, które tryskały radością. — Właściwie, dlaczego ciągle mi to mówisz?

— Że jesteś piękna? — przytaknęłam głową. — Za każdym razem jak to mówię uśmiechasz się tak słodko... niewinnie. Zwykle też po tym dostaje buziaka, czy to ten moment?

Nie odpowiadając, dotknęłam zimną dłonią jego rozpalonego policzka i złączyłam nasze usta. W moim brzuchu po raz kolejny zrodziło się stado motyli, które zdaje się, że dawały o sobie jeszcze bardziej znać, gdy chłopak przeniósł ręce na moją talię. Po kilku minutach pieszczot, usiedliśmy na kocyku, obok stolika. Wtuliłam się w pierś chłopaka, gdy on objął mnie ramieniem.

— Truskawkę? — podał mi szklaną miseczkę z truskawkami, namoczonymi mleczną czekoladą.

Przyjęłam przekąskę i wyjęłam jedną z miseczki, po czym spróbowałam czerwony owoc. Truskawki w czekoladzie kojarzą mi się przede wszystkim z moim tatem, który często się nimi zajadał, częstując mnie przy tym. Uwielbiałam je mimo, że po jego śmierci rzadko kiedy je jadłam, aby uniknąć napływu wspomnień. Jednak teraz nie było trudno wyrzucić z głowy inne wszelkie myśli, które nie są związane z chłopakiem siedzącym obok mnie. Z nim wszystko wydaje się być takie łatwe.

— Ubrudziłaś się troszkę — palcem wytarł czekoladę z kącika moich ust. — Na ustach też coś masz — zachichotałam.

Ponownie tego wieczoru przybliżył się do mnie i pocałował. Skorzystałam z okazji i przeniosłam dłoń w jego blond włosy, którymi uwielbiałam się bawić. Po dwóch godzinach rozmów i zajadania się owocami i słodyczami, musiałam wrócić do domu. Mama ma za niedługo wrócić do domu i najpewniej zmartwiłaby się jakby nie zastała mnie w domu. Pożegnałam się z Niebezpiecznym i z dużym bukietem czerwonych róż, wsiadłam do taksówki, która zawiozła mnie pod dom.

Zmarszczyłam brwi, gdy okazało się, że drzwi wejściowe są otwarte. Moją pierwszą myślą było to, że Izabell wróciła szybciej ode mnie, ale gdy po zawołaniu rodzicielki odpowiedziała mi głucha cisza, zmartwiłam się. Zapaliłam światło w holu i po zamknięciu drzwi, weszłam w głąb domu. Jestem pewna, że wychodząc ponad dwie godziny temu, zamknęłam drzwi na klucz. Mój niepokój okazał się być słuszny, ponieważ w salonie zastałam zniszczone i powywracane meble, a na ścianie wielki, czerwony napis z bolesnym wyzwiskiem, napisanym w liczbie mnogiej. Zakryłam usta dłonią starając się myśleć trzeźwo. Nie mam gwarancji, że wandal, który to zrobił opuścił mój dom, więc w każdej chwili może mnie zaatakować.

Coraz trudniej było mi złapać oddech. Po raz kolejny znalazłam się w niebezpieczeństwie, z którym nie mogłam poradzić sobie sama. Uczucie bezradności stawało się jeszcze bardziej uciążliwe. Nie tracąc zbędnych minut, wyjęłam telefon i zadzwoniłam po policję. Po kilku minutowej rozmowie z miłą panią, która w miarę możliwości mnie uspokoiła, mogłam czekać na policję. Zgasiłam światło w salonie i wyszłam na hol, a wcześniej dla bezpieczeństwa otworzyłam drzwi wejściowe na rozcież. Pani, która odebrała ode mnie telefon poleciła, aby opuściła dom, ale nie posłuchałam jej, sama do końca nie wiem czemu. Zsunęłam się plecami po szarej ścianie i czekałam na przyjazd policji, bądź mamy.

Nie wiem ile czasu siedziałam na zimnych, kremowych kafelkach, ale gdy zobaczyłam zmartwioną twarz Niebezpiecznego odetchnęłam z ulgą. Najprawdopodobniej Kapitana B i Niebezpiecznego także wezwano, a oni okazali się być szybsi niż policja.

— Wy tu zostańcie, a ja sprawdzę dom — rozkazał Kapitan B i po cichu wszedł do salonu.

Jego pomocnik zamknął mnie w stalowym uścisku, starając się mnie uspokoić, szepcząc do mojego ucha pocieszające słówka. Zaczęłam płakać przytulona do jego piersi, czując się bezbronnie. Zastanawiało mnie kto, mógł posunąć się do tak okrutnego, wandali stycznego czynu i zniszczyć czyjąś własność. To nie jest połamanie komuś z uśmiechem ołówka, tylko poważne przestępstwo, które jest srogo karane. Jeszcze ten napis, który zagnieździł się w mojej psychice i za każdym razem, gdy zamykam oczy, widzę właśnie jego.

— Pusto — odparł superbohater, gdy wrócił. — Ale każde z pomieszczeń jest naprawdę mocno zniszczone, a na ścianach ktoś zamieścił niezwykle odrażające słówka.

Po przyjeździe policji, która przyjechała chwilę potem, usiadłam na kanapie i pusto wpatrywałam się na obelgę, napisaną na przeciwnej ścianie. Niebezpieczny siedział obok mnie i cały czas coś mówił, a ja nawet nie starałam się go słuchać. Jego szef dyskutował z jednym z policjantów, który spisywał raport, a inni przemierzali dom, robiąc zdjęcia zniszczonym obiektom.

— Megan! — do salonu wbiegła zmartwiona mama.

Ignorując zadającego jej pytania policjanta, podbiegła do mnie i przytuliła. Czułam jak bardzo szybko biło jej serce. Za nią weszła Siren, która także wydawała się być zmartwiona zaistniałą sytuacją.

— Jak dobrze, że jesteś cała — wyszeptała z ulgą.

— Cześć Siren — przywitał się Kapitan B, gdy tylko zauważył moją sąsiadkę.

— Kapitanie! — krzyknął z wyrzutem jego pomocnik.

— Już, już — wywrócił oczami, po czym podszedł do mnie i mojej mamy. — Panno...

— Izabell Castellano — dokończyła moja mama.

— Panno Caste... — rozchylił usta, najprawdopodobniej zapominając końcówki nazwiska. — Izabell, musisz odpowiedzieć na kilka pytań policjanta — kobieta skinęła na zgodę głową i posyłając mi pocieszający uśmiech, odeszła. — Jeśli chcesz mogę przetrzymać cię za rękę...

Schowałam twarz w dłoniach, analizując w głowie wszelkie szczegóły z mojego życia, aby znaleźć jakąś podpowiedź, kto mógł to zrobić taką krzywdę mi i mojej mamie.

— Będzie dobrze — powiedział Niebezpieczny, obejmując mnie ramieniem.

~♡~

The cold touch |Henry Danger| ✔Where stories live. Discover now