25. "Piekło to przywilej, zastrzeżony dla tych, którzy go bardzo żądali".

49 5 8
                                    

Musiałam iść na śniadanie. Nie mogłam się ukrywać. Było to bardzo ryzykowne, ale lepsze to, niż spotkanie się z Bogiem sam na sam. Tutaj może wmieszam się w tłum. Poza tym, Zbawiciel na pewno ma mnóstwo problemów i nie będzie skupiał uwagi akurat na mnie. W końcu i tak o mnie zapomina.

Przecież to Bóg. Przed nim się nic nie ukryje.

Westchnęłam. Przymknęłam oczy, ponieważ do pokoju wpadły duże strugi słońca, akurat na moją twarz. Odwróciłam się w drugą stronę i zamknęłam oczy. Zobaczyłam obraz zbliżenia na molo i od razu się wzdrygnęłam. Myślenie o tym sprawiało, że bałam się wszystkiego jeszcze bardziej.

A może nie zejdę? Nikt nie zauważy, tak jak do tej pory. Potem zaczną mnie szukać, a ja będę tu. Nikt mnie nie zobaczy, nie usłyszy. Powiem, że zaspałam.

Zacisnęłam zęby i podniosłam się z łóżka. Poprawiłam swoją sukienkę i wyszłam. Kilka osób z mojego piętra również szykowało się na śniadanie. Śmiali się, opowiadali zabawne historie. Nie zwracali na mnie uwagi. Weszłam pomiędzy nich i wtopiłam się w tłum w salonie. Odszukałam wzrokiem swoje miejsce, ale zauważyłam, że było zajęte.

- Przepraszam, ja tutaj siedzę.

- Ojej, wybacz, jestem tu nowy i nie do końca wiem, co się tu dzieje - uśmiechnął się miło nieznajomy. - Mam na imię Szymon.

- W końcu Polak - zaśmiałam się.

- No, świat jest mały - puścił do mnie oczko.

- Ja mam na imię Julia. - podałam chłopakowi dłoń.

Szymon był wysoki, a jego włosy miały kolor węgla. Jego ciało było szczupłe, lekko umięśnione, ale raczej przeciętne. Sam nie wyróżniał się. Wydawał się miłym, przyjacielskim chłopakiem, który poświęcał się dla ludzi wokół siebie. I pewnie tak było, skoro trafił do Nieba.

- Usiądź obok mnie, chyba jest puste. - wskazałam na krzesło.

- Z chęcią. Długo tu jesteś?

- Jakiś miesiąc. Może trochę więcej. Tutaj się czasu nie liczy.

- W sumie to nie tak dawno, ale wyglądasz na doświadczoną. To miejsce mnie bardzo intryguje. Wszystko jest takie magiczne i... Niewyobrażalne. - śmiałam się na zachwyt Szymona.

- Tak, to prawda. I zapewne jeszcze wiele przed tobą, także zapnij pasy.

- Przepraszam, że takie bezpośrednie pytanie, ale jak umarłaś? - spojrzałam w jego zielone oczy i moje kąciki ust uniosły się.

- Samochód mnie potrącił, a bardziej przejechał.

- Naprawdę? Mnie też! Na przejściu dla pieszych - zaśmiał się.

- Miałam odruch, żeby powiedzieć wspaniale, ale to chyba wspaniałe nie było - parsknęłam śmiechem.

Szymon szeroko się uśmiechnął i właśnie tak minęło mi śniadanie.
Zasuwając swoje krzesło po posiłku, moim oczom ukazało się wygrawerowane w drewnie imię chłopaka. Wryte głęboko, wypełnione złotem. Przytwierdzone na stałe- stwierdziłam przejeżdżając opuszkami palców po napisie.
W tamtym momencie zachwycałam się tą rzeźbą. Mój mózg, albo nie przyswoił faktu, że nie ma już dla mnie miejsca przy stole, albo wyparł to siłą.

Zaprosiłam Szymona do pokoju. Chłopak od razu podszedł do parapetu i zachwycał się widokiem.

- Ale fajnie. Chciałbym też zauważyć, że bardzo ładnie się ubierasz. Kobiety tutaj raczej stronią od tego.

- Dziękuję. Może to i lepiej, bo ja kiedyś dostałam nieźle po głowie za to.

- Dlaczego? - zmarszczył brwi.

Gdy umrę... Where stories live. Discover now