16."Ludzi nie kocha się za to, że są doskonali, tylko pomimo to, że tacy nie są"

66 11 12
                                    

Wybiegłam z zamku i udałam się do znanego mi przejścia. Przemknęłam niezauważona do swojego pokoju i szybko zamknęłam za sobą drzwi. Osunęłam się po nich i skuliłam. Starałam się nie myśleć o tym, co mi się przytrafiło, ale nie potrafiłam. To było silniejsze ode mnie. Dziękowałam w myśli, że w takim momencie pojawił się Ali, bo nie wiem, co mogłoby się wydarzyć.
Zdjęłam z siebie ubrania i założyłam jakiś długi sweter, który sięgał mi do połowy ud. Podeszłam do łóżka i położyłam się na pościeli, bez przykrywania ciała. Zamknęłam oczy i od razu odpadłam.

Rano obudziłam się długo po śniadaniu, więc założyłam białe jeansy do swetra, którego miałam już na sobie. Do tego założyłam beżowe botki i podczas schodzenia po schodach, związałam włosy w luźny kucyk.

Wpadłam do kuchni, a wszystkie kobiety spojrzały na mnie w szoku.

- Znowu się spóźniła - mruknęła jedna z nich.

Dostałam jedzenie i wyszłam z nim do jednej z oranżerii. Usiadłam przy stoliku i zaczęłam zajadać się czekoladowym rogalikiem.

Wiedziałam, że moje późne wstawanie nie zostanie bez komentarza, ale jedynie kucharki się na to pokusiły. Boga już od dłuższego czasu nie widziałam, co mnie zmartwiło. Nawet nie interesował się moją nieobecnością? Zawsze starał się uczestniczyć w moim życiu, mimo podejmowania przeze mnie głupich decyzji. Coś było nie tak. Czułam w sercu, że on już nie jest mi tak bliski, jak kiedyś. Że już odsunął się ode mnie tak daleko, jak nigdy dotąd. I co najgorsze... Już nigdy nie będzie bliżej.

Po śniadaniu od razu zabrałam się do pracy. Najpierw pomogłam przy roślinach, a potem zabrałam się za przydzielanie pokoi nowym członkom. Robiłam wszystko, co w mojej mocy, aby nie myśleć o swoich głupotach. Sama byłam winna swoim problemom, ponieważ byłam nieodpowiedzialna. W takim wypadku powinnam od razu przerwać tą złą passę i powrócić do normalności, bez spotykania się z kimkolwiek po drugiej stronie.

Po południu wybrałam się do Edenu i zajęłam się podlewaniem róży. Nikt się nimi nie zajmował, odkąd nie było Łucji. To cud, że jeszcze nie zdechły. Nikt, tak jak ona nie potrafił się nimi zająć i sprawić, aby tak dorodnie rosły.

- Nie masz się czym zająć? - usłyszałam rozbawiony głos Daniela, za swoimi plecami.

- No jak widzisz - odparłam bez odwracania się.

- Daj spokój. Zajmie się tym ktoś inny. Dzisiaj tylko wszędzie latasz i ogarniasz, zamiast usiąść w miejscu i pooddychać. - Oparł się o jedno z drzew.

- Może powinnam się trochę rozluźnić - westchnęłam, odkładając nożyce.

- Dzisiaj to trochę kiepsko. Bóg ma jakieś spotkanie z Diabłem, a klub należy do Demonów - mruknął.

- Nie wpuszczą mnie? - zaśmiałam się, odwracając do chłopaka.

- Po tamtym, co ostatnio to wątpię. - Pokręcił głową, rozbawiony.

- No ale teraz ktoś inny będzie tego pilnował - wyszczerzyłam się.

- Kochanie - westchnął. - Przestań pakować się w kłopoty. Może i jest ktoś inny, ale to Demony. Ty jesteś Aniołem.

- Zorientują się? - zapytałam zaciekawiona.

- W to wątpię, chyba że założysz medalion i biały strój - parsknął śmiechem, tak jakby był przekonany, że to zrobię.

- Wal się. - Przewróciłam oczami i wróciłam do pracy.

- Powiem ci tak. Nie idź tam dzisiaj. Nie chcę cię obrażać, ale jesteś głupia i się zdemaskujesz - wyszczerzył się i odszedł.

Gdy umrę... Where stories live. Discover now