14

2.2K 170 30
                                    

W dłoni dzierżył pięknie zdobiony nóż, a jego mocno ściskana rękojeść delikatnie raniła jego skórę. Wściekłość towarzyszyła mu nieustannie od jakiegoś czasu, odpychając cały rozsądek jaki miał. Kukła treningowa została rozszarpana już dawno. Teraz przyglądał jej się tylko pustym wzrokiem, odczuwając mocny łomot swojego serca. Skierował ostrze na swe przedramie, rozrywając skórę w okolicy łokcia. Krew spłynęła powoli na dół, mieszając się z innymi zaschniętymi śladami. Czuł ból, który powoli rozbudzał go. Przymknął oczy koncentrując się na nim, jednak gdy to nie wystarczyło wbił nóż w odsłoniętą ranę. Wtedy poczuł to, co tak bardzo było przez niego oczekiwane, swoją magię rozproszona wokół niego, teraz już wiedział do kogo należała. Nienawidził jej tak samo jak tego kim się stał. Kapiącą po jego rękawie ciecz napawała go satysfakcją. Tylko ona mogła wywołać czarną magię, która w nim była, a do niego nie należała. Stało się to jego rytuałem od kiedy zabrali go z Hogwartu. Od dnia w którym poznał prawdę. Czuł wtedy uczucie, które było mu tak znajome, które przywoływało bliskość. Czuł się wtedy jak w domu, gdy razem z Draco się bawili, gdy trenował z matką. Teraz był tutaj zamknięty, pozostawiony na pastwę swojego prawdziwego ojca.

Nie rozumiał swoich emocji. Powinien czuć nienawiść do swych rodziców, którzy okłamywali go przez tyle lat, do Czarnego Pana, który manipulował nim od początku. A czuł wyłącznie go do Jamesa Pottera, przez którego bańka w której żył pękła. Jak miało teraz wyglądać życie chłopca, który dorastał w otoczeniu mroku? Miał dumnie przyjąć jego nazwisko i zacząć walczyć przeciwko złu? Zaśmiał się z obrzydzeniem na tę myśl. Minął tydzień odkąd został tutaj umieszczony, w zamkniętym pokoju bez swojej różdżki. Bez swoich rodziców, bez najlepszego przyjaciela, zdany wyłącznie na Jasną Stronę. Nie zmuszali go do rozmów. Od kiedy usłyszał prawdę nie odezwał się do nich słowem, patrząc wyłącznie co jakiś czas na nich groźnym spojrzeniem. Czuł się w tej ciepłej, rodzinnej atmosferze jaką próbowali mu zapewnić źle. Nigdy nie zastanawiał się jak byłoby mieć nieczystokrwistych przodków, w tym matkę. Nie umiał przetrawić faktu, że jego matka nie pochodziła z rzadnego rodu, a on sam był brudny, splamiony krwią mugoli. Był ślizgonem, teraz zaś splugawionym. Los zakpił z niego po raz kolejny.

Drzwi otworzyły się. Spodziewał się kolejnego przyniesionego posiłku, którego nawet nie tknąłby. Jego ciało funkcjonowało wyłącznie dzięki nadmiarowi magii. To ona utrzymywała go wciąż na nogach. Zasłonił ramię rękawem, jak myślał, mugolskiej bluzy i oparł się o równoległą ścianę. Zdziwienie przyszło, gdy zamiast Molly Weasley, która zwykle przynosiła dla niego tacę z jedzeniem, ujrzał zdrajcę, który go tu przyprowadził, a któremu tak łatwo zaufał. Nauczył się, że dla ludzi jak Severus Snape liczą się włącznie oni sami.

— Kogo moje oczy widzą, czy to nie mój najdroższy profesor? —  Chłód jego głodu przeraził ich obu. Patrzył mu prosto w oczy bez strachu, który tak często towarzyszył uczniom Hogwartu, gdy konfrontowali się z nauczycielem. Biła od niego pewność siebie, ale nie zmyliło go to. Snape wiedział doskonale, że pod tą maską kryło się zagubione, oszukane dziecko.

— Daruj sobie czułości, Lestrange.

— Lestrange? Już nie Potter?

Jego wzrok podpowiedział mu, że rozmowa ta nie będzie łatwa. Spojrzał na chłopca zmęczonym wzrokiem, wzdychając lekko.

— Nie zachowuj się dziecinnie, jesteś o wiele bardziej inteligentny niż innym może się to wydawać. Im szybciej porozmawiasz z Potterem, tym szybciej wrócisz do Lestrange'ów. Chodź. — Wyciągnął rękę ku niemu. — Będę cały czas obok, nic ci nie zrobią.

— Mam Ci wierzyć? To przez ciebie tu jestem — syknął w jego kierunku.

— A masz jakąś inną opcję?

⁺˚*・༓☾              ☽༓・*˚⁺

Bella błądziła w kółko po elegancko zdobionym salonie w rezydencji Lestrange'ów. Jej myśli wędrowały wyłącznie w stronę jej dziecka, malutkiego synka, którego wychowywała jak najlepiej potrafiła. Nie było to dla niej łatwe, nie po stracie ciąży, gdy jej serce wciąż krwawiło. Jej Pan obdarował ją. Powierzył jej to, co było dla niego najważniejsze, zaufał jej, a jednocześnie dał jej nadzieję, która właśnie została zachwiana. Miał dowiedzieć się dzisiaj prawdy, znienawidzić ją. Nie była jego biologiczną matką, zastępowała ją jedynie. Bała się.

Narcyza poklepała ją delikatnie po ramieniu. Patrzyła na nią ze zmartwieniem w oczach i pocieszającym uśmiechem.

— Nieważne co się zadzieje, Charles jej mądrym chłopcem i wybierze prawidłowo. Uwierz w niego. — Wiedziała, że jej siostra miała rację. W końcu chodziło o ich dziedzica, o panicza jednego z czystokrwistych rodów, mimo jego delikatnego charakteru dobrze wiedział jakie wartości wyznawała jego rodzina. Będąc młodym wciąż kształtował swoje poglądy, zawsze traktował wszystkich z równością, ale było to czymś innym niż wiedza, że jest splamiony.

Pokiwała głową, zasiadając w antycznym fotelu. Ogień w kominku przyjemnie muskał jej skórę ciepłem, a stres i zmęczenie znajdywały swe ujście w senności. Bellatrix przymknęła lekko oczy, wsłuchując się w trzeszczące gałęzie w palenisku. Podejrzewała, że mikstura uspokająca, którą dostała od Severusa zaczynała działać.

— Spotkaj się z nim we śnie, siostro — Narcyza powiedziała spokojnym głosem.

Czarnowłosa kobieta nie obudziła się jeszcze długo.

Obsessions • TomarryWhere stories live. Discover now