17

1.3K 111 22
                                    

— Jestem zajęty — mruknął, gdy usłyszał otwierane drzwi. Nie podniósł wzroku z nad opasłej księgi. Mało go interesowało cokolwiek poza jej tekstem — zbiór zakazanych znaków. Spędził nad nią ponad dwie godziny. Dwie godziny i nie znalazł kompletnie nic! Nie udało mu się nawet odnaleźć pierwowzoru znamienia jakie pozostawił mu Czarny Pan. Zirytowany i co gorsza — zmęczony, miał ochotę wymknąć się z rezydencji i udać się na swojej miotle jak najdalej się dało. Jednak ucieczka nic by nie dała, jego problemy nadal będą istnieć, nawet jeśli będzie daleko od nich. A szczególnie największy z nich, który wpatrywał się w niego chłodno. Nie odezwał się nawet słowem, widocznie lustrując książkę wzrokiem. Uśmiechnął się wrednie, przypominając węża. — Nie masz czarodziejskiego świata do podbicia czy coś, Panie? — zapytał Charles, unosząc brwi.

— Czy coś — odpowiedział mu. W zasadzie miał plany, nawet dość poważne. Jednak czuł się znudzony, a zachowanie chłopaka bawiło go na tyle, że był w stanie przełożyć swoje zamiary na później. — Miałem zamiar wezwać cię, ale zdecydowałem się przyjść do ciebie, Charlesie. Znaj moją dobroć. — Słysząc to młodszy chłopak przewrócił oczami. Dobroć, prychnął w myślach. Odłożył książkę na bok i wstał.

— Doceniam, mój panie. Jestem Ci potrzebny?

— Severus powiedział, że twój mroczny znak znowu ci przeszkadza. — Ton jego głosu był jak zwykle zimny i spokojny. Złapał go za rękę, na co Lestrange syknął głośno i spróbował ją wyrwać, jednak siła z jaką trzymał ją Voldemort była zbyt duża. Odsunął rękaw jego szaty i przyłożył do niego czubek różdżki, a powolne żółte światło zaczęło wpływać pod jego skórę. Poczuł ciepło i ulgę, gdy ból powoli zanikał, a zaczerwienienie wokół tatuażu się zmniejszyło. Sam znak też lekko zbladł. Puścił jego rękę dopiero, gdy miał pewność, że całość zagoiła się. — Byłem zbyt ostry. Nie miałem zamiaru traktować cię jak resztę tych plugawych psów — wypluł ostatnie słowa. — Jednak nie powinieneś mnie prowokować. Pozwalam ci na za dużo, wiele więcej niż komukolwiek, a ty i tak jesteś w stanie przekroczyć kilkukrotnie granicę. Niebywałe, Charlesie.

— Polecam się na przyszłość — westchnął, nie mając siły na kłótnię. — Staram się zrozumieć twoje zachowanie. Naprawdę się staram, a jednak jesteś kompletną zagadką. Nie wiem jak mam się zachowywać ani czego oczekujesz. — Pozwolił sobie na chwilę słabości. Mówił szczerze, zmęczony gorączką, która męczyła go od dnia nadania znaku. Nie chciał dłużej grać w ich grę, potrzebował konkretnych odpowiedzi.

Czarny Pan osiągnął swój cel. Złamał go.

— Dobrze wiesz czego oczekuję. To — Wskazał na jego ramię. — nie jest coś co posiadają inni śmierciożercy. To twoja wyższość nad nimi. Nad wszystkimi. Jesteś od nich lepszy, jesteś lepszy od każdego czarodzieja na tej planecie — syknął. — Tamtego dnia, gdy zamiast zabić cię zdecydowałem się cię zabrać, moja dusza wybrała, że chce się złączyć z twoją. — Przerwał na chwilę, obserwując jego reakcję. — Dlatego tu jesteś.

Charles pokiwał głową, dając do zrozumienia, że nadąża. Wiedział już to, że część duszy Lorda jest w nim, wyczuwał jak ich magia miesza się ze sobą. Uczucie to było dziwne, a wzmacniało się za każdym razem, gdy znajdowali się blisko siebie. Ale było to dziwnie przyciągające, magnetyczne. Nie wiedział czy czuli to obaj czy tylko on, ale unikanie go stawało się coraz cięższe. Nie dlatego, że chciał on z nim być, a dlatego, że ich magia wyczuwała się i ciągnęła ich w swoją stronę. Wraz z czasem było to mocniejsze, z każdym dniem.

Minęło już sporo czasu od kiedy spotkali się pierwszy raz. Teraz Charles patrzył na przeszłość inaczej, zastanawiał się kiedy poczuł to pierwszy raz. Czy gdy rozmawiał z Voldemortem w ogrodzie tamtego dnia, czy może dopiero gdy mroczny znak zawitał na jego skórze. Pytania te nurtowały go, nie wychodziły z jego głowy. Od ich ostatniego spotkania minęły miesiące.

Z informacji jakie przekazywał Draco ojciec, Charles wiedział po części co w tym czasie robił Mroczny Pan. Tak jak kiedyś powiedział skupił się na Ministerstwie, a była to praca czasochłonna. Wiele razy widział Toma Riddle na pierwszych stronnach gazet, nie jako oprawcę, a wybawiciela. Sam nie wiedział czy powinien się cieszyć czy obawiać. Strona do której powinien należeć wygrywała tę medialną wojnę, a z drugiej strony z każdą częścią władzy jaką stopniowo zdobywał mroczny czarodziej bał się. Ten psychopata jest zdolny do wszystkiego, myślał wtedy, ale im bliżej zakończenia wojny tym mniej ludzi straci życie.

— Często masz problemy z mrocznym znakiem?

— Dobrze wiesz, że tak — powiedział sarkastycznie. Oboje zdawali sobie sprawę, że Severus nie milczał na temat częstych wizyt chłopca w jego komnatach. Jednak w pewnym momencie nawet eliksiry i maści przestały pomagać, a ból zwiększał się.

Powinieneś przyjść z tym do mnie — syknął w wężomowie. Nie rozumiał czemu ciało chłopaka aż tak walczyło ze znamieniem. Jednak nie był to pierwszy raz — od kiedy pamiętał jego książę chorował przez magię, która się w nim rozwijała. Przez magię Toma Riddle. Powinien być przygotowany na to, że może się to wydarzyć. Wtedy zareagował by dużo szybciej. Ale Charles był uparty, a Czarny Pan nie zamierzał sam do niego przychodzić. Uważał, że to on powinien poprosić o pomoc. Jak widać przeliczył się.

Jednak, gdy doszły go słuchy, że Charles z powodu gorączki został przetransportowany z Hogwartu do domu, zmusił się do ustąpienia. Nawet jeśli gra między nimi bawiła go na tyle, że chciał zmusić chłopaka do poproszenia go o pomoc, to nie mógł pozwolić, żeby stało mu się coś poważnego.

— Dawałem sobie radę — wzruszył ramionami. — Rozwiązałbym to jakoś sam.

— Niby jak? Wyczytałbyś rozwiązanie z tej książki, która nie zawiera nawet kilku procent posiadanej przeze mnie wiedzy? — zadrwił. Charles poczuł wstyd. Od dawna nie wychodził z biblioteki, a nie znalazł nic przydatnego. — Musisz się jeszcze wielu rzeczy nauczyć, drogi Charlesie.

Nie chciał nic odpowiadać, jednak zacisnął zęby i zmusił się do tego. — Dziękuję, mój panie.

— Załóż to. — Podał mu pierścień z niewielkim kamieniem w środku. Jak się domyślił musiała być to rodzinna pamiątka. Czarny szmaragd mienił się w słońcu i odbijał jego promienie. Sapnął z wrażenia. Był pewny, że w skarbcu Lestrange'ów było wiele podobnych, ale na pewno żaden nie wyglądał tak majestatycznie jak ten. — Świstoklik. Przeniesie cię do mnie, gdy będziesz tego potrzebować. Mam podobny — pokazał mu rękę na której miejsce miał prawie identyczny.

— Gdy będę tego potrzebować?

— Nadchodzi czas chwały dla naszej strony, Charlesie. A jeśli nie dostaniemy jej po dobroci, uzyskamy ją siłą. Wolę, żebyś w razie zagrożenia mógł się przenieść do mnie, tam bedziesz bezpieczny. Nie jesteś gotowy na tak brutalną walkę, jeszcze nie. Ale przy mnie nic ci nie grozi, mój książe.

Obsessions • TomarryOù les histoires vivent. Découvrez maintenant