1

7.4K 358 201
                                    

Charles Alexander Lestrange czasami nie był w stanie znieść zachowania swojej matki. Przyzwyczajony był to jej absurdalnych zwyczajów czy często protekcjonalnego traktowania innych. Jednakże było to do zniesienia, a nadopiekuńczość jaką mu okazywała była strasznie irytująca. Skończył ledwo dziesięć lat, gdy na powrót przybyli do Anglii, a on już miał dość tego kraju. Ich rezydencja co prawda była o wiele większa niż ta we Francji — w końcu była to główna posiadłość Rudolfa jaką otrzymał wraz z całym majątkiem. Mógł cieszyć się biblioteką, wypełnioną unikatowymi księgami o jakich tylko mógł wcześniej marzyć czy ogrodem różanym; na nic jednak zdało mu się to przy deszczowej pogodzie Wysp Brytyjskich. Od dziecka był chorowitym chłopcem przez jego ciągle rozwijającą się magię. Jego dni przepełniała nauka, była to jedyna rozrywka jaką mógł sobie zapewnić przykuty do łóżka i otoczony najlepszymi medykami czarodziejskiego świata. Jako panicz jednego z głównych i najbardziej wpływowych czarodziejskich rodów mógł pozwolić sobie na wszystko czego tylko zapragnął, a jednak Bellatrix była niezwykle surowa w stosunku do swojego jedynego syna. Nie zmieniło się to na przestrzeni lat, mimo całej miłości o jaką nie można było posądzać kobiety, on czuł się naprawdę szczęśliwy w swoim małym świecie. A teraz jego rodzice uznali, że to idealny czas na ponowne wkroczenie do politycznego świata czarodziejskiej Anglii.

Westchnął, odkładając gruby tom Historii czarnej magii i ostatecznie wstał ze skórzanego fotela, mieszczącego się przy największej okiennicy w całym domu. Uwielbiał spędzać czas w tym pokoju, mając widok na podwórze, przygotowane akurat na jedno z wydawanych przez jego matkę przyjęć. Chłopiec naprawdę nie chciał brać udziału w całej tej farsie, ale idealnie zdawał sobie sprawę ze swojej roli jako dziedzica rodu Lestrange, który musiał godnie reprezentować. Wolałby pozostać tutaj, ciesząc się samotnością tak jak było od zawsze. Jednak wraz z wiekiem jego rdzeń magiczny stabilizował się, co przyczyniło się do tego, że nie chorował tak często i mógł zająć się swoimi obowiązkami; tak przynajmniej uważała Bella, chcąc zapoznać swego syna z przyjaciółmi rodziny. Miał naprawdę złe przeczucia widząc jak kobieta jest podekscytowana. Zwykle zachowywała się podobnie, gdy została wezwana przez Czarnego Pana.

Charles prychnął jedynie pod nosem. Czemukolwiek to spotkanie miało służyć, miał zaprezentować się najlepiej jak potrafił i tak też zamierzał zrobić. Nie brakowało mu inteligencji, słyszał różne historie o Lordzie Voldemorcie będąc już dzieckiem, więc idealnie zdawał sobie sprawę z trwającej w Anglii wojny i tego po której stronie stała rodzina. Poprawił kosmyk przydługich włosów, który opadł mu na oczy i wygładził zieloną szatę, którą otrzymał w prezencie na urodziny. Prezentował się elegancko i dostojnie, tak jak czarodziej czystej krwi powinien. Księgę zdecydował się pozostawić na niewielkim stoliku ze starego drewna, a trzysta dwudziestą ósmą stronę zaznaczył brunatną wstęgą, oznaczając miejsce w którym skończył. Być może uda mu się wymknąć przedwcześnie z przyjęcia i będzie mógł w spokoju powrócić do lektury.

Zszedł po starych, skrzypiących schodach mijając portrety jego przodków. Zignorował ich odwieczne marudzenie, żałując, że nie może rzucić na nie sillencio. Jego matka już go oczekiwała, ubrana w piękną, długą suknię w kolorze obsydianu. Charles uważał kobietę za niezwykle urodziwą, chociaż czasami jej twarz wykrzywiał grymas szaleństwa. Bardziej podobny był do swego ojca, szczególnie ze swoim opanowaniem i chłodnym podejściem do niektórych spraw. Nie była jednakże sama; rozmawiała z długowłosym mężczyzną. Jego skóra była blada, a na włosach lśniła biała poświata. Z gracją obejmował swą laskę z wygrawerowanym wężem. Cała jego postawa robiła na nim wielkie wrażenie.

— Matko — przywitał się, zwracając uwagę na swoje przybycie. — Panie Malfoy. — Skninął mężczyźnie głową, ukazując tym samym swój szacunek względem niego. Słyszał o nim niejednokrotnie, był on głową rodu Malfoyów, a tym samym jego wujem. Mąż Narcyzy popatrzył na niego z wyższością, jednak po chwili na jego twarzy zagościł delikatny uśmiech.

— Młody Lestrange, jakże ciekawe. Miło mi cię w końcu poznać, Charlesie. — Wyciągnął do niego rękę, którą młodszy z nich uścisnął. Widział jego przeszywający wzrok na sobie, jednak śladu pokrewieństwa z Potterami, którego próbował dojrzeć praktycznie nie było. Interesujące co magia potrafi zrobić z człowiekiem, pomyślał, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że to nie Rudolf i Bellatrix są jego rodzicami. Ostatecznie jednak nie było w tym tak wiele prawdy. Wszystkie czystokrwiste rodziny były ze sobą pośrednio związane; bardziej lub mniej. Bella położyła rękę na ramieniu swojego syna.

— Mi również miło — odpowiedział, siląc się na uśmiech. Nienawidził tej sztucznej życzliwości wśród arystokracji. Chociaż idealnie znał maniery jakie wśród niej panowały — zwykle otaczał się jedynie wśród służby i nauczycieli.

— Moja żona znajduje się wraz z mym synem w ogrodzie, może zechciałbyś do nich dołączyć? Oczywiście jeżeli ty, Bello, się zgodzisz — zaproponował. Lucjusz Malfoy był człowiekiem bardzo inteligentnym jak i chciwym; zauważenie w każdej sytuacji szansy na zysk nie było dla niego skomplikowane. Przyjaźń Charlesa i Dracona była jedną z możliwości, które mogły umożliwić mu ponowme wkupienie się w łaski Voldemorta. Jako członek wewnętrznego kręgu wiedział o planach jakie wobec Harry'ego Pottera, a raczej syna Lastrange'ów miał. Edukacja chłopca, miejsce zamieszkanie czy nawet opiekunki — wszystko było dokładnie dobierane pod oczekiwania jakie w przyszłości miał spełnić. Najważniejsze decyzje dotyczące dziecka podejmował właśnie Czarny Pan. Więc czy aby na pewno ten chłopiec miał jedynie posłużyć wojnie czy może miał stać się też nową zabawką w jego rękach?

— Charles na pewno chętnie pobawi się z Draconem, prawda synu?

Pobawi, prychnął w myślach. Rozumienie jego matki nigdy nie przestawało go zaskakiwać, gdy w jednej chwili potrafiła potraktować go okropnym czarnomagicznym zaklęciem, a w drugiej proponowała, aby się pobawił. Westchnął, kiwając głową na zgodę. Nie miał nigdy przyjaciół w swoim wieku, więc przyzwyczajony do towarzystwa dorosłych uważał dziecięce rozrywki za nudne. Samego Dracona dojrzał przy wielkim pniu Dębu, który mieścił się na wschodniej części podwórza. Siedział przy stoliku wraz z — jak się domyślał po widocznym na pierwszy rzut oka podobieństwie — swoją matką, sącząc jakiś napój. Z pozoru nie różnił się postawą wiele od ojca, jednak jego twarz miała miększy wyraz. Rysy, chociaż podobnie arystokratyczne, były wciąż dziecięce, a włosy krótkie, zaczesane na bok. Skierował ku niemu wzrok, gdy ten przystanął przy ich stoliku. Nim zdołał się zorientować tkwił już w uścisku Narcyzy, swojej ciotki. Przyjeżdżała ona czasem w odwiedziny do nich, spotykając się ze swoją siostrą, więc nie była ona mu zupełnie obca. Natomiast samego blondyna nigdy nie spotkał; Francja była zbyt daleko, aby zabierać ze sobą wciąż małe dziecko.

— Możesz mówić mi Draco — przedstawił mu się, uśmiechając się lekko. Ojciec przedstawił mu sytuację, stawiając żądanie wobec niego. Nie chciał zrazić go do siebie na początku, tym bardziej, że jego rodzina miała podobną pozycję co jego. W przeciwieństwie do Goyle'a i Crabble'a, którzy nie byli niczym więcej niż popachydłami. Młody Malfoy przypatrzył się chłopcu, zauważając, że był on naprawdę ładny. Brązowe loki opadały mu na twarz, a zielone oczy wyróżniały się na tle jasnej karnacji.

— Charles — powiedział chłopiec, starając się zabrzmieć jak najbardziej przyjaźnie. W jednej chwili rozmawiając z kuzynem poczuł przeszywające zimno i poczucie obserwowania.

Lord Voldemort uśmiechał się przerażająco.

Obsessions • TomarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz