7

3.2K 226 58
                                    

Uf, rozdział napisany. Naprawdę ciężko mi to przyszło, co zapewne będzie widoczne. Jednocześnie sprawdzałam literówki w poprzednich (jak mi się wydawało, zbetowanych) rozdziałach. Dziękuję za wszystkie miłe komentarze, które pojawiły się od zeszłego tygodnia. Nie przedłużając — zapraszam do czytania.

Charles oderwał pióro od zapisanego już w większości pergaminu. Jego pismo wydawało mu się zbyt pochyłe i często sam miał problemy z rozczytaniem go, a jednak nic z tym do tej pory nie zrobił. Zdecydowanie wolał uczyć się z bogatych we wszelaką wiedzę podręczników niż uciętych informacji, które notował podczas lekcji. Jak zwykle też mieszał się we własnych przemyśleniach; plamy od atramentu prześwitywały już na drugą stronę, a pokreślone słowa zajmowały większość kartki. Miał spisać raport o swoich dotychczasowych postępach w misji, nie sięgała tu władza Czarnego Pana — w teorii cokolwiek by w liście zamieścił nie mogłobyllp zostać podważone. Ale jedynie w teorii, gdyż jak się przekonał podczas ostatnich tygodni, Tom Riddle wiedział aż nazbyt dużo o jego poczynaniach w Hogwarcie. Domyślał się, że i tutaj miał swoich zwolenników, ale nie wiedział czy spodziewać się ich ma wśród uczniów czy nauczycieli. Z pewnością taka informacja byłaby pomocna — nie tylko wiedziałby na kogo uważać przy wygłaszaniu swoich prywatnych opinii jak i byłoby przydatne mieć osobę że strony Lorda niedaleko siebie. Nie chciał, żeby niepowołane wieści do niego trafiły. Musiał pilnować się bardziej niż zwykle. Chciał panować nad sytuacją na ile mógł sobie pozwolić, nie chciał dać sobą w pełni sterować. Kochał niezależność i nie miał zamiaru dać jej sobie odebrać, chociaż dobrze wiedział, że jako podrzędny śmierciożerca nie będzie miał wyboru. Nie chciał zajmować się sprawami Voldemorta do końca swego życia, zakończonego zapewne z rąk grupy autorów. Pozycji nie zapewni mu sam status jego rodziny; żeby zdobyć uznanie wśród mrocznej strony gotów był na wszystko. Od zawsze wpajano mu, że narodził się dla Czarnego Pana, oddychał, aby mu służyć bez słowa sprzeciwu.

Odsunął krzesło od biurka, które znajdowało się na lewo od jego łóżka. Zbliżały się święta, a co za tym szło wyczekiwana przerwa świąteczna, która miała być chwilą wytchnienia i czasem spędzonym wśród bliskich. Miał być to pierwszy raz, gdy opuści Hogwart od czasu swojego przybycia do niego. Przez ten czas zamek był dla niego nie tylko szkołą, a także domem. Pomyślał przez chwilę o wieczorach spędzanych we Francji, gdy wymykał się wieczorami ze swojego pokoju, aby popatrzeć jak jego ojciec pracował. Rudolf zajmował się swoimi zapiskami, zauważał go wtedy, gdy ten wychylał się zza niedomkniętych drzwi i wolał go na swe kolana. Wspomnienie to było jednym z przyjemniejszych dotyczących jego dzieciństwa. Większość z nich zatarła się, zbladła, pozostawiając jedynie mgłę z wczesnych lat jego życia. Nie mógł nikogo za to winić. Nieważne jak wiele szczęścia jego rodzice chcieli mu podarować, jak bardzo starali się mu pomóc, Charles był zbyt słabym i chorowitym dzieckiem. Nigdy nie zastanawiał się nad tym zbytnio. Taki się urodził, jednak nie był tego w stanie zrozumieć. Magia była częścią każdego czarodzieja. Znajdowała się w nim i wpływała na niego, a jednak ta należąca do niego walczyła z nim, wyniszczając go od środka.

Spojrzał w kierunku pakującego się do swojego kufra Dracona. Bałagan, który zrobił nie pasował do jego perfekcjonistycznego oblicza, jego drogie szaty znajdowały się wszędzie; począwszy od podłogi po łóżku blondyna, a szkolne materiały leży rozrzucone na posłaniu Lestrange'a. I mimo całej idealistycznej osłonki jaką wokół siebie kierował często zdarzało mu się zapomnieć (lub z pełną premedytacją zignorować) pewne rzeczy. I chociaż dobrze zdawał sobie sprawę, że dzień ich wyjazdu zbliżał się — pakowanie się i odrabianie zadanych referatów pozostawił na ostatni moment.

Charles położył głowę na poduszce i przymknął oczy na chwilę. Zaśnięcie i tak uniemożliwiały mu przekleństwa rzucane przez arystokratę. Przekręcił oczami, uśmiechając się mimowolnie. Nigdy nie pomyślałby jak jego życie mogło zmienić się ledwie w kilka miesięcy. Już nie był tak samotny i postanowił sobie, że nigdy nie dopuści do tego, aby na powrót pozostać bez nikogo. Teraz miał kogo i co chronić, nie tylko swą rodzinę, ale także przyjaciół.

⁺˚*・༓☾              ☽༓・*˚⁺

Spotkanie zakonu było ostatnią rzeczą na którą James miał dzisiaj ochotę. Poczuł na sobie zmartwiony wzrok przyjaciół, poprzedzony pokrzepiającym uśmiechem siedzącego obok Lupina Syriusza. Chciał zaszyć się dzisiaj w swej niewielkiej kawalerce nabytej niedawno po śmierci Lily i zająć się pracą. Potrzebował zająć czymś myśli, oderwać się od wciąż bolesnej dla niego rzeczywistości. Jego wzrok skupiał się na zdjęciu trójki Huncwotów stojącym na niewielkim stoliku tuż obok zasiadanego przez niego fotela. Kwatera mieściła się w rodzinnym domu Syriusza, który choć nie mieszkał w nim od dawna pozostawił po sobie wiele rzeczy. Potter nie chciał myśleć jak dom pusty by był, gdyby nie te ożywiające do detale. Gust czystokrwistych rodzin, a w szczególności Blacków, którzy szczycili się w czarnej magii od pokoleń był mało przytulny. I chociaż jego rodzina różniła się pod wieloma względami od tej należącej do jego przyjaciela, to jednak będąc dzieckiem jedynie on potrafił go zrozumieć. Syriusza darzył miłością, podobnie jak Remusa. Pozostali mu tylko oni, jego najdrożsi przyjaciele, którzy byli dla niego od najwcześniejszych lat jak bracia.

Często myślał co stałoby się, gdyby nie przeżył tamtej nocy. Czy byłby w zaświatach ze swą rodziną. Nie miał jednak za złe Syriuszowi, że go uratował. Też by to dla niego zrobił, nieważne byłoby, że naraził by wtedy własne życie. Właśnie dlatego w rozpaczy i żałobie nie podjął się samobójstwa. Nie po tym jak ocalił mu życie. Jednak jego praca wymagała ciągłego kładzenia życia na szali. Teraz jako szef autorów, wcześniej jako jeden z nich i jednocześnie członek zakonu. Nie znaczyło to jednak, że był w stanie pogodzić się ze swoją tragedią. Mimo mijających lat nie był sobie w stanie wybaczyć tego co się wydarzyło. Musiał żyć dalej.

Przybył dzisiaj z pilnego wezwania Albusa. Zdziwiony zauważył, że nie było wielu osób. Głównie wśród obecnych znajdowali się ci najbardziej dla dyrektora zaufani. Spojrzał na Severusa Snape'a, stojącego po prawicy Dumbledore'a. Dyskutowali o czymś cicho między sobą, a młodszy z nich gestykulował i marszczył brwi między wyrzucanymi z siebie, jak przypuszczał, obelgami rzucanymi w jego stronę. Gdy ten poczuł na sobie czyjś wzrok odwrócił się do niego i posłał mu zdenerwowane spojrzenie. Albus odwrócił się w końcu w ich kierunku z poważną miną.

— Wybaczcie moi drodzy za tak nagłe wezwanie, jednakże otrzymałem bardzo niepokojące wieści od Severusa — zaczął. — Prawdopodobnie Voldemort ma zamiar uczynić z jednego z uczniów Hogwartu swojego szpiega i go do czegoś wykorzystać. Niestety więcej nie jesteśmy w stanie powiedzieć.

Obsessions • TomarryWhere stories live. Discover now