11

2.6K 197 23
                                    

Chciałam pochwalić się naszą nową, zrobioną przeze mnie okładką, ale pewnie nad nią jeszcze pokombinuję. Chciałam jeszcze oznajmić: szukam bety! Zależało by mi, aby była to osoba, która ma czas i chęć na sprawdzenie poprzednich i tych nowszych rozdziałów pod względem stylistycznym i interpunkcyjnym. Dobiliśmy też pięćset gwiazdek za co bardzo wam dziękuję. Zapraszam do czytania!

⁺˚*・༓☾              ☽༓・*˚⁺

Ostrze obiło się, a dźwięk uderzającego o siebie metalu rozbrzmiał wokół. Walka przypominała taniec, którego każdy niewłaściwy ruch był igraniem ze śmiercią. Charles oddychał ciężko. Mimo wielu dni ćwiczeń nadal jego umiejętności nie dorównywały w najmniejszym stopniu tym Draco w którego dłoni miecz bywał od najwcześniejszych lat. Mimo tego czerpał z każdej ich lekcji jak najwięcej był w stanie, nie rezygnując mimo kolejnych porażek. Wiedział, że są obserwowani i rozpraszało go to, w każdym momencie, gdy wzrok jego pana spoczywał na jego ciele, czuł się jak narażone zwierze. Bał się go, bał się człowieka, który miał zamiar odebrać mu całą normalność jaką posiadał, a jednocześnie, nie rozumiejąc dlaczego, chciał mu zaimponować, pokazać jak silny jest. Syknął z bólu, gdy jego ramię zostało przeciętne, a rękaw jego białej, wcześniej nieskazitelnej koszuli zabarwił się na czerwono. Złapał się za nie, cofając się o kilka kroków i tym samym stając się bezbronnym na kolejne ataki. Przeklął cicho pod nosem, rana nie była może głęboka, ale bolesna i gdyby walczyli na poważnie przeszkadzałaby mu. Nie zamierzał się poddać, nie pozwalała mu na to duma. Zagryzł zęby i przybrał odpowiednią pozycję obronną, gotowy na odparowanie ataku. Czuł jak krew spływa po jego ręce, powtarzał sobie, że nie jest słaby, że musi coś mu udowodnić.

— Obudź się! — krzyknął Malfoy, opuszczając broń. Spojrzał na niego nieprzychylnie i dodał już ciszej, tak aby tylko oni usłyszeli: — Możemy przerwać, jeśli chcesz. Powinieneś to opatrzyć.

Zaprzeczył ruchem głowy, a jego wzrok podążył ku Tomowi Riddle, który siedział na tarasie i patrzył na ich jednostronny pojedynek. Prychnął lekceważąco, gdy ich oczy spotkały się. Ignorował mężczyznę na ile był w stanie, mimo wszystko nie był na tyle głupi, żeby nie spodziewać się, że mógłby zostać ukarany. Nawet jeżeli pozwalał mu na więcej niż innym, nawet jeżeli ich relacja przechodziła powoli w coś dla niego nietypowego, nadal był dla niego niczym.  Zacinął dłoń na rękojeści miecza. Poczuł napływającą nienawiść, czuł wściekłość i bezsilność jego względem, a płynąca w nim magia rozbudziła się na nowo. Zanim całkowicie stracił kontrolę, pociemniało mu w oczach. Potem opadł już tylko bezwładnie na ziemię.

⁺˚*・༓☾              ☽༓・*˚⁺

Kilkukrotnie zamrugał nim dotarło do niego, że nie byli już na zewnątrz, że jego głowę przeszywa piekielny ból, a światło rażące jego oczy wpada przez okiennice w jego prywatnych komnatach. Uniósł się delikatnie, gdy drzwi zaskrzypiały. Początkowo spodziewał się medyka bądź swej matki, nie zdziwił się jednak, gdy zauważył Czarnego Pana. Jego postać prześladowała go, im bardziej starał się go unikać, tym częściej widywał go. Spodziewał się co się stało, wiedział, że znowu nie zapanował nad swoimi emocjami i wymierzył swoją magię w jego stronę. Powinien zostać ukarany i najprawdopodobniej tak właśnie miało się stać — nie umiał wyobrazić sobie innego powodu wizyty czarodzieja u niego. Przełknął się w myślach, pozwalał sobie na za dużo, nawet jeśli jego zachowanie bawiło Voldemorta, miało to swoje granice. Jego mina nie wyrażała niczego i chyba to przeraziło go najbardziej. Nie chciał na niego patrzeć, nie chciał widzieć twarzy, która wymierzy mu Cruciatusa i widzieć ją w koszmarach co noc. Oczywiście jeżeli jego pan okaże się łaskawy i pozostawi go przy życiu.

— Twoja magia... — zaczął, a mrożący krew w jego żyłach głos, tak aksamitny, a jednocześnie zimny sprawił, że jego ręce zadrżały. Bał się. — Magia, która płynie w twoich żyłach nie akceptuje magii, którą ci dałem. — Usłyszał. — Wiedziałem o tym, jednak nie spodziewałem się intensywności tego doświadczenia. Było naprawdę... Interesujące.

Zamrugał kilkukrotnie, analizując jego słowa. — Moja... Magia? Panie, nie rozumiem — powiedział słabo. Czuł się źle, miał wrażenie, że znowu zemdleje. Nie chciał już dłużej go słuchać. To wszystko przestawało mu się podobać
Najpierw jego słowa o ich połączonych duszach, a teraz to. Było to dla niego za dużo.

— Gdy stałeś się częścią mnie, gdy zacząłem mieć wobec ciebie większe plany, musiałem sprawić byś był silniejszy. Zapewnie wiesz, że chcę, żebyś osiągnął coś większego. Gdy przejmę władzę, będziesz mym następcą. Zapewne domyśliłeś się, że nie bez powodu powstałeś. Charles Lestrange w całości jest moim wytworem i w całości należy do mnie.

— Czy mógłbyś przestać mówić o mnie jak o przedmiocie? — warknął, nie wytrzymując. Myślał, że oswoił się z tą myślą po ich poprzedniej rozmowie, ale ten temat widocznie wciąż był dla niego wrażliwy. Pożałował swojego wybuchu, gdy zimna dłoń mocno zacisnęła się na jego nadgarstku, a jego oczy spojrzały wprost w lodowate, brązowe tęczówki Toma Riddle. Miał przez chwilę wrażenie, że zalśniły one na czerwono. Z przerażeniem spróbował się odsunąć, ale uniemożliwiła mu to rama łóżka. Odwaga wróciła do niego po chwili. — I co zrobisz? Zaczniesz mnie torturować? Zabijesz mnie?! — jego głos z każdym słowem unosił się coraz bardziej, a pewność siebie rosła. Czego on właściwie się bał? — Pozbedziesz się swojego następcy? — wypluł.

— Myślisz, że to cię uratuje? Gdybym chciał, już dawno by cię tu nie było — był spokojny, mimo czającej się na twarzy chłodnej furii.

— Więc zabij mnie — jego stanowyczy głos odbijał się od ścian. Nie był świadomy tego co mówił, był pod wpływem emocji, ale w tamtej chwili wydawało mu się to najpewniejszą rzeczą na świecie. — Zabij mnie, Tom — powtórzył się.

Następne chwilę mijały szybko, Charles zobaczył tylko wchodzącego do jego sypialni, zdezorientowanego chłopaka. Draco ukłonił się lekko przed Voldemortem, a jego ciało chwilę później wiło się w spazmach bólu na podłodze. Jego krzyk zagłuszał wszystko, po chwili jednak umilkł, zastąpiony jedynie cichymi, pełnymi cierpienia łkaniami i łzami, wylewającymi się z szarości jego oczu. Błagał, żeby przestał, ale z każdym słowem brzmiało to coraz bardziej rozpaczliwie. Lestrange nie mógł patrzeć na najlepszego przyjaciela w tym stanie.

— Jesteś pewny, że nie chcesz się mnie słuchać? Twoja śmierć zapewni ból wszystkim, których kochasz.

Słowa te śniły mu się jeszcze długo, w każdym koszmarze rozbrzmiewały swoim lodowatym tonem, raniąc go ciągle na nowo.

Obsessions • TomarryWhere stories live. Discover now