Rozdział XXVI

7.3K 141 19
                                    

LAURA
- Tato! Co Ty tu robisz? Jak to możliwe? Mama mówiła, że nie dacie rady przyjechać na święta! – musiałam wyrzucić z siebie wszystko, myślałam, że oszaleje. Rodzice tu są! Mój ojciec zaprowadzi mnie do ołtarza! Oczy kolejny raz dziś, odmówiły mi posłuszeństwa.
- Lauro kochanie...  wyglądasz cudownie... – otarł łzę, która błąkała się po moim policzku – nie mógł bym stracić tego zaszczytu. Massimo nalegał,  żebyśmy zrobili Ci niespodziankę... – tłumaczył tata – to co? Gotowa?
- Teraz tak... – wzięłam go pod rękę – Kocham Cię tato... – na te słowa ucałował mnie w policzek. Ruszyliśmy. Do pełni szczęścia brakowało mi już tylko Dona i złotego krążka na palcu.
Zaraz po wejściu do ogrodu zaczęłam dostrzegać, maleńkie migoczące, punkciki. Dopiero kilka kroków później zrozumiałam, że to świece, to były setki świec, które wyznaczały nam ścieżkę, do? Do białego namiotu. O Boże – pomyślałam. Jak oni zrobili to w jeden dzień? Ten namiot zapierał mi dech w piersi. Nie był wielki, był idealny. Wszystko takie było. Wiedziałam, że w środku czeka mnie jeszcze więcej niespodzianek. Przy namiocie stało dwóch mężczyzn, którzy ułatwili nam wejście do środka, w tym samym momencie ususzałam kwartet smyczkowy, a moim oczom ukazały się znajome twarze. Pierwszą, którą chciałam zobaczyć,  była twarz mojego przyszłego męża i tak też się stało. Czarne oczy świdrowały mnie i wprawiały w zawstydzenie. Można było wyczytać z nich oczekiwanie i miłość. Mój Don, wyglądał jak zawsze niesamowicie, w czarnym szytym na miarę smokingu i muszce koloru mojej sukni. Zawsze wiedziałam, że Massimo to niesamowicie przystojny mężczyzna, w tej chwili kolejny raz dostrzegłam jaka ze mnie szczęściara. Potem odszukałam moją wzruszoną rodzicielkę, która jak nigdy wcześniej nie starała się nawet kryć łez. Zobaczyłam też dzieci - Stellę i Lucę, stali zaraz obok mamy, jednak dodatkiem którego nie oczekiwałam był mój ukochany brat – Kuba! Od razu spojrzałam w stronę Czarnego, który puścił mi oko, bawiąc się dłońmi. Posłałam mu tylko telepatyczne „dziękuję”, niewiele więcej mogłam w tej chwili.  Musiałam wiedzieć kto jeszcze tu jest. Najdyskretniej jak potrafiłam rzuciłam okiem po namiocie. Olo i Domanico, stali obok Dona. Był też Consigliere i jego uśmiechnięta żona. Dla Dona, Mario był kimś bardzo ważnym, nawet jeśli otwarcie o tym nie mówił, wiedziałam o tym. W ostatnich miesiącach oboje stali się również moją rodziną. Tacy moi przebrani, włoscy rodzice. Uśmiechnęłam się do nich serdecznie. Potem zobaczyłam Monikę i Karola, o tak! Ich też bardzo lubiłam, zrozumiałam co zrobił Massimo. Chciał, by otaczali mnie ludzie, przy których dobrze się czuje. To było takie wzruszające. Ale dopiero widok Amelii w bardzo zaawansowanej ciąży i jej towarzysza, sprawił, że zakryłam ręką usta i dałam upust łzom, które były wyrazem mojego wzruszenia. Ona również nie wstrzymywała już swoich. To było coś niesamowitego widzieć ją po tyłu miesiącach, jak to zrobił? – myślałam, pokonując ostatnie dwa metry, które nas dzieliły, doszłam do wniosku, że on naprawdę nie przestanie mnie zaskakiwać. Dotarłam do niego kilkanaście sekund później, mój kochany ojciec podał mu moją dłoń, a mnie ucałował w czoło. Potem zostawił nas i zajął miejsce obok Klary. Muzyka ucichła, ja dopiero teraz byłam w stanie, spojrzeć w oczy Czarnego. Obserwował mnie uważnie, nie wiem o czym myślał. Wiem, że chyba nigdy nie dostrzegłam w nim tyłu emocji. Rozpoczęła się msza? Nie wiem, co to było, nie wiem jak to nazwać, nie trwało długo. Nie słuchałam tego co mówił ksiądz, byłam zahipnotyzowana nim. To jak wypowiadał sowo „przyrzekam” odbiło się echem w moim sercu, a gdy powtarzał przysięgę, robił to tak, jak gdyby mówił coś najbardziej intymnego na świecie. Myślałam, że oszaleje. Chciałam żeby mnie pocałował. I po kilku sekundach, które dla mnie były wiecznością, usłyszałam „możesz pocałować Pannę Młodą”, poczułam na swoich ustach jego ciepły oddech.
- Nareszcie... – wyszeptał i rozpoczął to, na co tak długo czekałam. Namiętnie mnie całował, zapominając o obecności pozostałych osób – Pani Torricielli... – oderwał swoje nabrzmiałe wargi od moich i spojrzał mi w oczy – Kocham Panią... – złożył pocałunek na moim czole.
- A ja Ciebie – odpowiedziałam ściskając  jego dłoń – Ty i nasze dzieci, jesteście całym moim życiem... – potem odwróciłam twarz w stronę gości. Wiedziałam,  że on tego nie zrobi. Całkowicie stracił kontrolę. Osobiście chciałabym teraz zatracić się w nim, ale muszę zająć się rodziną.
- Kochanie tak się cieszę! – zaczęła mama obok której stał, wzruszony tata. Uścisnęła  mnie mocno, a chwilę później poświęciła całą swoją uwagę Massimo. Dochodzę czasami do wniosku, że woli jego niż mnie, nie jestem zła. Cieszę się, że ma do niego taki stosunek.
Po mamie przyszła kolej na Monikę i Karola, uściskom nie było końca. Ja jednak myślałam tylko o niej. Wyswobodziłam się z objęć dumnego Dona i przeprosiłam go na chwile. Podchodząc do Amelii miałam sucho w ustach. Przejęła inicjatywę i przytuliła mnie. W naszym stanie to wcale nie było takie łatwe.
- Ten szkrab nie powinien być już z nami? – powiedziałam, spoglądając na jej ogromny brzuch.
- Oh Lauro, masz rację... termin był na wczoraj – przytaknęła radośnie – mały chyba jednak woli zostać tam gdzie jest.
- On?
- Tak, to chłopiec – rzuciła z entuzjazmem i bez zastanowienia dodała – Marcelo – mój wyraz twarzy diametralnie się zmienił, jestem tego pewna – Przepraszam Lauro...
- Nie, nie martw się,  to nic... – musiałam się uspokoić. Ujęłam jej dłoń – To piękne imię, Twój syn będzie nosił imię wspaniałego człowieka! – Teraz to ja uspokajałam ją, na jej twarzy gościło zakłopotanie.
- Dziękuję Lauro! Pablo tak strasznie chciał Cię zobaczyć, niestety choruje... – zmieniła temat. Jej towarzysz, którego oczywiście znałam, był teraz pochłonięty rozmowa z Domenico. Zapytałam więc wprost.
- Jesteś bezpieczna Amelio,  prawda? – wahałam się – Juan daje sobie jakoś radę?
- Ty najlepiej wiesz, że nawet gdy wszystko idzie źle, oni i tak nic nam nie powiedzą – westchnęła – to zły świat Lauro... – odwróciła się teraz tak by widzieć swojego ukochanego i Domenico – każdy dzień z nim może być ostatnim...
- Ale nie musi... – przerwałam jej. Nie wiedziałam co więcej powiedzieć. Miałam rację. Każdy dzień, kiedy budziłam się obok Dona był wspaniały, zwyczajnie dlatego, że on był obok. To jednak zawsze mogło się zmienić, bo styl życia mojego męża i to co robił było ryzykowne. Nawet najlepszym graczom może podwinąć się noga. Rozumiałam Amelię. Była dobrą osobą. Nie chciała stracić ukochanego, tak samo jak ja w tej chwili nie wyobrażam sobie tego, że Massimo mogłoby się coś stać.
- Nie musi Lauro... To prawda. Czasami żałuję, że żyjemy w takim świecie... – smutek w jej głosie przyprawił mnie o dreszcz.
- Wiem o czym mówisz Amelio.
- Nie znam Twojego męża Lauro, ale mam nadzieję, że będziesz szczęśliwa i , że on pozwoli Ci na to bym mogła mieć miejsce w Twoim życiu... zostałam sama... – głos jej się łamał – A Ty jesteś jedyną osobą jaką mam, po za Juanem.
- Wiem Kochanie ,  zawsze będę przy Tobie... mój dom jest Twoim domem – powiedziałam przytulając ją – nie jesteś tu gościem, a częścią rodziny! I chociaż zdaje sobie sprawę, że możesz nienawidzić Massimo, za to, że Nacho już nie ma... -  mówiłam szybko – to wierz mi, że nie jest złym człowiekiem. Bardzo się zmienił, a może to ja się zmieniłam, głównie dzięki Twojemu bratu.. – znów patrzyłam jej w oczy -  nauczył mnie co to znaczy kochać i będę mu za to wdzięczna na całe życie...
- Nie nienawidzę Twojego męża Lauro ... – szepcze – ktoś kto kocha tak mocno, nie może być złym człowiekiem ... – miała rację, Czarny nie był zły, a przynajmniej nie dla mnie. Już nie.
- Drogie Panie, porozmawiamy przy stole? – usłyszałam nonszalancki ton Dona zza moich pleców – akurat Wy dwie, musicie się dobrze odżywiać! – dodał karcącym tonem obejmując mnie w pasie. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że w namiocie nie ma już prawie nikogo. Juan i Domenico dołączyli do nas.
- Don Torricielli... – zaczął Juan - to wielka przyjemność dla nas być z Wami w tym specjalnym dniu...
- Rodriguez! to wielki zaszczyt dla mnie – odpowiedział Massimo, był teraz Donem i było to czuć na kilometr.  – dziękuję, że przyjęliście moje zaproszenie... – skinął głową w stronę Amelii , a ona odwzajemniła ten gest szczerym uśmiecham.
Wszyscy razem ruszyliśmy w stronę drugiej części namiotu, gdzie wszystko było świątecznie i eleganckie. Domenico zaprosił Amelię i Juana by zasiedli wraz z nim i Olo. Mnie porwał mój mąż, do naszego, dwuosobowego stolika z którego swobodnie mogliśmy odgrywać rolę gospodarzy. Odsunął dla mnie krzesło, podziękowałam mu za to, przelotnym buziakiem w policzek i zasiadłam. Gdy zajął miejsce obok mnie, od razu położył mi rękę na udzie.
- Dziękuję Massimo... – zaczęłam rozmowę. Wiedziałam, że nikt mnie nie słyszy. Wszyscy byli pogrążeni w dyskusjach, a Stella i Luca przyglądali się uważnie bufetowi, a raczej tej jego części w której były słodkości.
- Za co?
- Za to, że sprawiłeś mi radość! Nie tylko dlatego, że w końcu jesteś znów mój, nawet na papierze – posłałam mu łobuzerski uśmiech – ale też dlatego, że nie ma tu tłumów, że nie muszę udawać, mogę być sobą... – uściślam jego dłoń – Dziękuję Ci za to, że sprowadziłeś tu Amelię... potrzebowałam tego...
- Wiem. Dlatego będzie tu zawsze mile widziana – wyrzucił z siebie jak automat.
- Nie lubisz ich?  - czułam się jak idiotka, ale miałam potrzebę zapytać.
- Lauro, dlaczego mam ich nie lubić? – uniósł brew – mam nie lubić Amelii Matos, tylko dlatego, że to jego siostra?
- Nie wiem...  – zawahałam się – po prostu wiem, że robisz to dla mnie... żebym to mi było dobrze... żebym to ja była szczęśliwa – mówiłam to cichutko, więc on nachylił się żeby lepiej mnie słyszeć – tyle, że to co jest dobre dla mnie... Nie zawsze musi być takie dla Ciebie... – patrzył na mnie badawczym wzrokiem
- Masz rację Lauro – jego poważny ton wtrącił mnie z równowagi. Nic nie odpowiedziałam, więc postanowił kontynuować – ale prawda jest taka, że kompletnie mam to w dupie – na te słowa, wytrzeszczyłam na niego oczy i nie mogłam nic powiedzieć. Byłam zszokowana, po prostu mnie sparaliżowało. Widząc to przysunął się do mnie bliżej – posłuchaj mam już wszystko w dupie, chce żeby to się skończyło – chciałam wstać, ale objął mnie i mi to uniemożliwił.
- Puść mnie – mój piskliwy głos zdziwił mnie samą.
- Lauro, popatrz na mnie i pozwól mi dokończyć – Don, Don, Don. To był władczy ton Dona. Popatrzyłam w jego rozbawione teraz oczy.
- Dokończ... – byłam jawnie obrażona i doszczętnie urażona.
- Amelia Matos mi nie przeszkadza. Jest teraz częścią naszej rodziny, a ja dbam o rodzinę, mała. To po pierwsze – co? Myślałam. Teraz to on zachowywał się jakby był w ciąży. Miał jakieś dziwne humory – A po drugie... – zbliżył swoją twarz do mojej jeszcze bliżej, nasze usta dzieliły tylko milimetry – chcę, żeby to się skończyło. To tortura. Chce Cię zabrać do pokoju i kochać się z Tobą, kompletnie szalałem tej nocy z winy Twojej przyjaciółki – w pośpiechu mówił – Mam Więc w dupie, wszystkich tu. Chce stąd wyjść i zabrać Cię ze mną, więc współpracuj..  – kamień spadł mi z serca i miałam ochotę go spoliczkować za tę wygłupy, ale patrzył na mnie swoimi wygłodniałymi oczami. Wiedziałam, że ledwo się kontroluje. 
- Massimo to wigilia... nasz ślub... tu są ludzie... moja rodzina... Amelia... – dukałam.
- No i co z tego Lauro? – zapytał niepocieszony – będą tu też jutro...  – jego utrapiony wyraz twarzy, przekonał mnie. Ja też pragnęłam go jak diabli i przy okazji cały ten dzień stresu i niespodzianek wykończył mnie.
- Okej – na te słowa ugryzł mnie delikatnie w dolną wargę.
- Musimy zatańczyć Lauro, a potem po prostu poczuj się źle..  –  Czarny z konspiracyjnym wyrazem twarzy, wywołał u mnie lekki atak śmiechu.
Chwilę potem podniósł się i poprosił wszystkich o uwagę. Wpierw wzniósł toast , za nasze nowe życie, a potem poprosił mnie do tańca. Prowadząc mnie na parkiet, puścił mi oko. Potrafił cudownie prowadzić w tańcu. Mogłabym przetańczyć z nim całe życie, ale teraz plan był inny. Zakręcił mną raz, a potem drugi. Miałam ochotę wymiotować. I to wcale nie była udawana ochota. W normalnych okolicznościach, naprawdę byłam dobrą tancerką, ale w tej chwili bliźniakom chyba nie spodobały się te obroty tatusia i czułam, że za kilka chwil zwrócę na niego. On z pewnością uznał, że współpracuje z nim i był ze mnie dumny. Kręciło mi się w głowie, więc po prostu przerwałam taniec. Poczułam jak jego silne ramiona mnie unoszą. Potem usłyszałam moją rodzicielkę.
- Lauro co się dzieje? Jesteś strasznie blada...
- Nie najlepiej się czuje mamo, to pewnie stres – odpowiadam jej szybko. Zaczęła mówić po rosyjsku do Massimo. On tylko słuchał.
- Przepraszam Was wszystkich kochani, zobaczymy się jutro przy śniadaniu mam nadzieję, że Laura będzie się czuła lepiej – oficjalnym tonem oświadczył Don – teraz pozwólcie, że Was opusotwieraOtworzyłam oczy i zobaczyłam twarz Olo.
- Odpocznij i nie daj się wykorzystać  - miała uśmiech od ucha do ucha. Don chyba naprawdę gniewa się na nią , bo po prostu odszedł, nie czekając aż coś jej odpowiem. Nie mam siły. Kręci mi się w głowie. Czuje chłód, wiem , że opuścił namiot. Ostatnimi siłami, zarzucam mu ręce na szyję.
- Pani Torricielli, świetna z Pani aktorka – szepcze mi do ucha. Nic mu nie odpowiadam. Czuje, że wspina się po schodach. Jeszcze bardziej kręci mi się w głowie. Kopniakiem otwiera drzwi. Otwieram oczy, widzę świece. Widzę je wszędzie. Te małe światełka, sprawiają, że czuje się jeszcze gorzej. Czarny stawia mnie, a ja ledwo mogę stać o moich siłach. Schyla się do mnie,  pewnie by mnie pocałować, ale w tej właśnie chwili czuje, że już dłużej nie wytrzymam. Nie wiem czy wystarczy mi sił, ale zaczynam biec do łazienki. Udaje mi się tam dotrzeć w ostatniej chwili. Zaczynam wymiotować, to dla mnie tortura, która trwa w nieskończoność. Czuje jego dłoń, która zbiera mi z twarzy włosy i trzyma je. Drugą masuje mi kark. To pozwala mi się rozluźnić. Nie wiem ile czasu spędzamy nad sedesem. Wiem tylko, że kiedy kończę jestem całkowicie wykończona.
- Przepraszam Massimo...- łkam
-Ciiii ... teraz Cię rozbierzemy maleńka – robi to co mówi i zaczyna bardzo powoli pozbywać się mojej sukni. Czuje się jak szmaciana lalka. Nie mam nawet siły podnieść ramion żeby ułatwić mu cokolwiek. Dzięki Bogu ma wprawę w pozbywaniu się moich ubrań i dziesięć minut później kończy. Pomaga mi umyć zęby i twarz, a potem nie pozwala mi pójść samej do łóżka.
- Lauro co się stało? Jadłaś coś dziś? – zmartwiony pyta mnie o to wszystko – Mam zadzwonić po lekarza? – czuje jak kładzie mnie na łóżku.
- Nie kochanie, to nic... – muszę to uspokoić – po prostu zbyt dużo wrażeń jak na jeden dzień... – otwieram oczy. W blasku świec widzę Czarnego, który podpiera się na łokciu i przygląda mi się uważnie – Przepraszam ...
- Przestań cały czas przepraszać maleńka... – jego usta nie kończą zdania, ponieważ wpijam się w nie. Nie mam siły, ale tak bardzo go pragnę.
- Nie dziś mała, źle się czujesz.. – odrywa swoje usta – musicie odpocząć – kładzie swoją ciepłą dłoń na moim brzuchu –  śpij mała... – ostatnie słowa brzmią jak polecenie. Nie mogę zrobić nic, by odmówić. Całe moje ciało ma dziś ochotę być mu posłuszne. Zasypiam.

Otwieram oczy i widzę, że świta. Najpierw podnoszę głowę i rozglądam się po pokoju. Wszystkie świece już zgasły, ale nadal czuć ich zapach. Oglądam się w lewo i dostrzegam Czarnego , który smacznie śpi na plecach. Ramieniem zasłania sobie oczy. Delikatnie rozchylone wargi mojego męża sprawiały, że oddech mi przyspieszył. Jego włosy nie są już tak zaczesane jak wczoraj. Teraz jest to cudownie, seksowny nieład. Wygląda na prawdę apetycznie. Jak cholera mam na niego ochotę. Mam nawet gdzieś to, ze kilka godzin temu czułam się strasznie. Teraz czuje się lepiej. Zwinnie przysuwam się do niego, a kiedy jestem już wystarczająco blisko, z uwielbieniem odkrywam, że jest kompletnie nagi. Bezszelestnie wiec pozbywam się mojej bielizny. Będzie nam potem dużo łatwiej – śmieje się sama do siebie. I chociaż mam po prostu ochotę wziąć go do ust albo dosiąść, wybieram opcję numer trzy i zaczynam pieścić delikatnie jego członek. Mój przyjaciel, budzi się do życia szybciej niż jego właściciel, a ja dla niego głowę. Nie mogę dłużej tak się bawić, schylam się i oblizuje główkę penisa. To jak naciśnięcie czerwonego guzika, czuje na sobie gorące spojrzenie Dona i wiem, że już nie śpi. Nie patrzę na niego. Cała moja uwagę skupiam na przyrodzeniu, które pęcznieje w mojej dłoni. Nie czekam. Wkładam go sobie do ust i zaczynam ssać. Najpierw delikatnie, ale moje pożądanie nie pozwala zachować mi tego tempa. Biorę go coraz mocniej i coraz więcej. Czuje jak mięśnie Czarnego się napinają i jak cichutko stęka. To rozpala we mnie ogień. Chce go jeszcze więcej. Wbijam paznokcie w jego uda i biorę całego.
- Spójrz... na... mnie... Lauro... – dyszy właściciel. Uwalniam członek i unoszę oczy. Spoglądam na niego nic nie mówiąc, za to cały czas bawiąc się nim i pieszcząc językiem główkę. Oczy Dona uświadamiają mi, że długo nie da rady. W końcu sam się odzywa.
- Chodź do mnie... maleńka... Chce Cię poczuć... – niezmiernie staram się podnieść, Czarny mi to ułatwia, łapiąc mnie za ramiona. Siadam na nim okrakiem. Kolejny raz biorę w dłoń jego sztywnego kutasa, a potem nabijam się na niego. Słyszę jęk Massimo i ja sama zaczynam dyszeć. To jak głęboko we mnie wchodzi jest brutalnie wspaniałe. Wiem, że długo nie dam rady. Kładę dłonie na jego torsie i zaczynam to ujeżdżać. Czarny jedną dłonią bawi się moimi wielkimi teraz piersiami, a drugą kładzie mi na biodrach. Nie odrywa ani na chwilę wzroku ode mnie.
- Jestem... blisko maleńka... zaskoczyłaś mnie... – syczy. Mnie to wystarczy, zaczynam głośno szczytować. Widząc to przyspiesza i nie pozostaje mi dłużny. Czuje jak fala jego nasienia wlewa się we mnie. Popierając się cały czas na nim, mówię słodko.
- Dzień dobry mężu.
- To będzie dobry dzień, teraz to już więcej niż pewne – odpowiada i uśmiecha się uwodzicielsko.

365 możliwości.Where stories live. Discover now