Rozdział XX

6.7K 113 6
                                    

MASSIMO
Powszechnie znana prawda życiowa jest taka „gdy coś idzie po Twojej myśli, coś innego musi się spierdolić" i tak to właśnie jest. Pozbyłem się ciężaru, którym była ta suka Anna. Pieprzyła się całkiem nieźle, to fakt, ale była dla mnie udręką od wielu, wielu lat. Dzięki jej śmieci uzyskałem spokój o którym marzyłem. Oddałem jej ciało, a może nawet wybiorę się na pogrzeb. Tak działa ten świat. Świat w którym jeśli jesteś słaby musisz odejść,  a skoro każdy dobrze zdaje sobie sprawę, że nie da się po prostu „odejść”, to wszystko sprowadza się do śmierci. Ja nie zamierzam umierać, jestem na to za bystry. Kolejny mój problem rozwiązał się sam. Głupi Matos. Powinien zginąć już dawno temu. Wspaniały płatny morderca, marny szef. Marcelo,  doprowadziłeś do upadku swoją rodzinę, pływanie na desce zjadło Ci mózg. Teraz rozumiem czemu stary Matos, dawał Ci tylko taką robotę, do innej niestety się nie nadawałeś. Teraz całe gówno znów posprzątam ja, kolejny raz zrobię coś dla niej, coś czego, robić nie powinienem – zapewnię Twojej siostrze spokój i dostatnie  życie, bo wiem ile znaczy dla Laury i Stelli.
- Mario, Amelia Matos musi być chroniona. Wrócimy do interesów z Kanaryjczykami – mówię do niego zimnym głosem i tak w sumie gówno mnie dziś obchodzi co on o tym myśli – Już rozmawiałem z Vladimirem, mamy się spotkać, jutro na Teneryfie i zobaczyć kto się teraz zajmie tym burdelem – Nie patrzę na niego, patrzę w małe okno samolotu myśląc o niej.
Dlaczego taka jest? Czy naprawdę pozwolę jej odejść? Nie sądzę. Musiałem jednak w jakiś sposób bronić się przed tym co tylko ona potrafi, ze mną zrobić. Kurwa, Ten Kanaryjski śmieć prawie ją zabił, a ona nadal zachowuje się w sposób, który mnie ośmiesza. Kipie ze złości. Doprowadza mnie do szaleństwa myśl, że gdy obudziła się dziś rano dostała mój list. Martwię się co zrobi, jest nieprzewidywalna, ale ja nie mogę się złamać. Muszę być silny w moim postanowieniu. Cokolwiek się stanie, nosi w sobie moje dzieci. Jest matką Stelli. Nie pozwolę jej odejść, ale musi dostać lekcje. Zostawiłem z nią Domenico, będzie mnie o wszystkim informował.
- Don, Amelia Matos nie jest naszym problemem, z tego co wiem nosi dziecko Rodrigueza i ostatecznie to on zajmie się wszystkim na Wyspach ... Nie sądzę by potrzebowała naszej ochrony ... – jego niepewny głos, doprowadza mnie do jeszcze większej złości. Nie odpowiadam, nie będę z nim dyskutował. Niech po prostu się zamknie. Problem jest jednak taki, że się nie zamyka – Musimy lecieć do Nowego Yorku i zająć się naszymi sprawami. Skoro Rosjanie będą na Teneryfie, to oni mogą wszystko załatwić, Vladimir jest naszym sprzymierzeńcem od zawsze, nie będzie robić nic co mogłoby nam zaszkodzić – stary nie daje za wygraną.
- Dosyć Mario! – wrzeszczę – to ja zdecyduje co się będzie działo! Nie będę z Tobą dyskutował o moich decyzjach – patrzę na niego z pogardą – Wszystko odbędzie się w takiej kolejności o jakiej ja zdecyduje! Nie obchodzi mnie Rodriguez! Obchodzi mnie to, że dziewczyna ma mieć spokój – kończę, nie zdawałem sobie sprawy z tego, że z nerw wstałem i stoję nad Mario jak kat. Opanowuje się i znów siadam. Nie chce z nim już dziś rozmawiać.
- Będzie jak chcesz Don – potulnie odpowiada i nie mówi nic więcej.
Mam paranoje, wiem, że wyważam się na nim, ale inaczej nie potrafię. Ostatnio robię dużo rzeczy o które nawet się nie podejrzewałem. Na przykład to, że w moim luku bagażowym leci wraz ze mną ciało tego skurwiela. Nie wiem skąd we mnie tyle sentymentów,  powinienem był go spalić, a jego prochy wyrzucić do śmieci, ale nie potrafiłem. Musiałem sam przed sobą przyznać, że był godnym przeciwnikiem. Mario wie to, co może i musi wiedzieć. Nie wie, że na Teneryfie przekaże ciało Rodriguezowi, w zamian on odda mi inną przysługę. 
Po szybkich wizytach w Rzymie i załatwieniu wszystkiego co było tam do załatwienia, samolot leci do Barcelony. Tam mamy krótką przerwę podczas której Mario wyraźnie spięty, boi się do mnie odezwać. Tak lepiej , niech nic nie mówi. Muszę rozwiązać wszystkie te problemy, które mnie męczą, potem zajmę się innym. Pierwszy raz czuje, że odpowiedni czas nadejdzie na wszystko. Ani się obejrzę jestem na znienawidzonej Wyspie. Pozornie dla odpoczynku odsyłam Consigliere do hotelu i mówię mu o spotkaniu z Rosjaninem, które odbędzie się w południe. Nic nie mówiąc, pakuje się do samochodu i znika z mojego pola widzenia.
Czekam wraz z moimi ludźmi chyba godzinę, przyleciałem wcześniej, wiec nie mogę mieć żalu do Kanaryjczyków.  W końcu na prywatnej płycie lotniska pojawia się samochód. Zaczynamy przedstawienie – myślę. Wysiada z niego Rodriguez, którego znam już ze zdjęć. W rzeczywistości wygląda jak dzieciak. Wspaniale – myślę znów. Łatwo będzie nad nim panować, jest młody, nie będzie chciał mieć z nami problemów.
- Don Massimo Torricielli to zaszczyt Pana poznać – w pośpiechu ściska moją dłoń, odwzajemniam uścisk i już wiem, ze los mi sprzyja. Znam się na tym. On mnie potrzebuje i boi się. Nam przyda się kanał przepływu na Wyspach, zarobimy na tym dobrą gotówkę, jak za starych dobrych czasów.
- Witaj Rodriguez, dla mnie to również przyjemność – rzucam beznamiętnie. Potem wszystko jest tak jak było ustalone. Oddaje mu ciało, on mnie daje to co ja chciałem i po co tu w ogóle przyleciałem.
- Dziękuję Don, nie musiałeś oddawać nam ciała. To wiele dla nas znaczy – naprawdę? Błagam go w myślach, żeby oszczędził mi gadki ile to dla niego znaczy. Jest dosyć inteligentnym młodym człowiekiem, bo zmienia temat.
- Możemy jechać – nic nie odpowiadam. Pakuje się do auta z którego dzwonię do Mario. Dwie godziny później wszystko mam już za sobą. Rosja jak zawsze była zgodna. Kanaryjczyk nie mógł dyskutować. Teraz mogę zająć się tym po co jestem tu naprawdę.
Niedługo potem, tylko ja i ochrona udajemy się do tego domu. Zachowuje się jak masochista, ale muszę zobaczyć jak żyła. Muszę zrozumieć co takiego dał jej Marcelo, co pozwoliło jej zapomnieć o mnie na tak długo. Otwieram drzwi kluczem który dostałem od tego gnojka Rodrigueza. Moim oczom ukazuje się dosyć duży salon połączony z kuchnią. Wiem, że to wszystko to sprawka Laury. To miejsce jest przyjemne, w niczym nie przypomina naszej willi. Nie wiem jak się czuje będąc tutaj, ale potrzebowałam tego. Chodzę po salonie i oglądam fotografie szczęśliwej Laury, fotografie mojej uśmiechniętej córki wraz z Matosem. Chce mi się wymiotować. Dosłownie niedobrze mi. Już mam iść dalej , kiedy widzę zdjęcie mojej Laury i mojej Stelli. To chyba jej pierwsze urodziny. Jest na tych fotografiach taka mała, bezbronna i taka piękna. Straciłem czas, którego nie odzyskam. Wiem to. Muszę uciekać, muszę opuścić ten dom, oglądanie tego wszystkiego  sprawia mi ból. Potworny ból, który  przeszywa moją pierś, gdy myślę o tym jak wiele pięknych rzeczy mnie ominęło, brakuje mi tchu. To ja powinienem był gościć na tych fotografiach, nie on. Tylko ja! Muszę wyjść z tego domu i uciekać z tej pierdolonej wyspy. To był bardzo zły pomysł. Teraz to wiem. Laura wiodła tu spokojne i normalne życie. Matos był normalnym mężem który wracał do domu po pracy, jadł obiad z rodziną, a potem po prostu spędzali razem czas. Czy mogę dać jej i naszym dzieciom takie życie? Nie wiem, wiem tylko, że zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał mnie zabić , albo skrzywdzić moich bliskich. Wychodzę z tego przeklętego domu i wsiadam do auta.
- Na lotnisko – po tym krótkim poleceniu dzwonię do Mario i mówię mu, że jak najszybciej wylecimy do Nowego Yorku.
Muszę pobyć sam. Muszę ułożyć sobie jakiś plan. Moja Pani jest bezpieczna, teraz nic już jej nie grozi. Domenico i Ola są przy niej i mojej córce. Dystans pozwoli mi otrząsnąć się z tego wszystkiego. Kocham ją i chce z nią być. Wiem tylko tyle. Muszę znaleźć sposób by móc być tym czego pragnie i tym czym być, niestety muszę.

OSIEM TYGODNI PÓŹNIEJ...
Osiem tygodni, prawie dwa miesiące. Nigdy nie przebywałem tak długo w żadnym miejscu, po za domem. To straszny czas. Tęsknię za Laurą, tęsknię za Stellą. Początkowo chciałem się tu zatrzymać na dwa, może trzy tygodnie, a potem wrócić do niej. Niestety sprawy potoczyły się inaczej, wiele inwestycji, spotkań i utknąłem tutaj. To miejsce jest jak mój czyściec, a jedny grzech, który popełniam  to rozmowy z Domenico, który informuje mnie o wszystkim co się dzieje z moją przyszła żoną i moją ukochaną córką. Brat mówi mi, że mnie mają się świetnie, wysyła mi zdjęcia. Laura zaczęła już chodzić. Rana prawie się zagoiła. Zaokrągliła się troszkę, wygląda niesamowicie , tak bardzo za nią tęsknię i tak bardzo chciałbym trzymać ją w ramionach. Myślę, że ona nie zdaje sobie z tego kompletnie sprawy. Teraz to ona jest zła. Przez pierwsze trzy tygodnie dzwoniła, ale ja nie odbierałem. Nie wiem czemu, po prostu, nie chciałem z nią rozmawiać. Potem zdecydowałem kupić kolejny dom na Sycylii,  a raczej miejsce na dom, który to ona urządzi i który stanie się nasza oazą spokoju i ciepła rodzinnego. Zrozumiałem, że skoro kocham ją tak mocno to będę mógł i dam radę być tatą , mężem , a także Donem. Miłość do niej mnie uskrzydla. Nic nie kazałem jej mówić,  sam chciałem jej zrobić niespodziankę. Jeszcze tylko maksymalnie dwa tygodnie i znów będziemy razem. Nie mogę się doczekać, jak głupi nastolatek liczę dni. Moje głębokie przemyślenia przerywa mój telefon. To Domenico, odbieram szybko.
- Don... – mówi tylko, ale jego głos jest dziwny i już wiem, że coś będzie nie tak.
- Mów Domenico, co się stało tym razem – niewzruszony ton zimnego chuja w takich chwilach to normalka. Pewnie w klubach znów jest burdel. Chyba za długo panował tam spokój. Zajmę się tym po powrocie.
- To Laura, Massimo... – kolana mi się uginają, już myślę, że coś jej się stało, kiedy on dodaje – Leci do Warszawy – uspokajam się troszkę. Lepsza Warszawa niż jakieś bezpośrednie zagrożenie. Dzięki Bogu.
- Ogarnijcie wszystko, żeby na czas podróży i jej pobytu u rodziców niczego jej nie brakowało – dyktuje mu.
- Massimo ona wraca do Warszawy na stałe – duka młody – ona uważa, że ja zostawiłeś...
- Co za bzdura! – syczę przez zaciśnięte zęby.
- Odchodzi ponieważ uważa iż nie jesteś w stanie jej wybaczyć. Od tygodnia snuje się po domu, ale dopiero dziś Ola potwierdziła moje obawy.. – muszę do niej zadzwonić, więc nic więcej nie mówię, tak po prostu, rozłączam się z nim. Wybieram jej numer i oczekuje sygnału, ale nie nadchodzi. Nadchodzi tylko „nie ma takiego numeru”
- Kurwa! – krzyczę, a potem rzucam aparat o ścianę. Roztrzaskuje się na milion części.
Dlaczego jesteś taka impulsywna Lauro!? – zadaje sobie to pytanie w myślach, ale nie znajduje odpowiedzi. Przecież wszystko miało być dobrze, dlaczego zawsze musi być tak jak Ty chcesz, nawet kiedy nie zdajesz sobie z tego sprawy. Kurwa! Łapę szybko za hotelowy telefon. Jeden sygnał, dwa sygnały. Mario Kurwa odbierz ten telefon, albo za chwilę spalę cały ten jebany hotel.
- Don? – pyta rozespanym głosem, jest późno. Spał, niestety teraz szybko musi się obudzić.
- Tak, to ja. Jak najszybciej musimy wracać do domu – Już mam się rozłączyć, w ostatniej chwili słyszę jego pytanie.
- Teraz? – mówi ziewając.
- Tak, Kurwa teraz! W tej chwili!  - cisnę słuchawką, która rozpada się na kawałki. Kurwaaaa... – krzyczę w duchu.

365 możliwości.Where stories live. Discover now