Epilog

483 23 8
                                    

Wielki cmentarz był pusty jak zawsze. Zima w Chicago przyszła szybciej, niż ktokolwiek się spodziewał. Owinął mocniej szalik na szyi i dociągnął zamek kurtki. Zmarzł. Stał tam dobrą godzinę, ale nie mógł jeszcze odejść. Czekał. Sam nie wiedział na co, po prostu czekał. Zdjął rękawiczkę i omiótł nią śnieg zalegający na nagrobku. Nazwisko Burns wyryte w kamieniu dużymi literami, drażniło jego oczy. Nie chciał patrzeć na to, ale musiał. Ten nagrobek przywoływał wspomnienia z tego dnia, którego wolałby nie pamiętać z wielu powodów. Jenak chce go pamiętać, tylko z jednego... Powiedziała mu te dwa magiczne słowa. Powiedziała, że go kocha. To wystarczyło. 

Cała tamta sprawa już prawie rozeszła się po kościach. Minęły trzy miesiące, równo dziś. Trzy długie miesiące żałoby, płaczu, tęsknoty i żalu. Wiele uczuć przerobił od tamtego czasu, ale było warto, by stać tu w tym miejscu i móc czekać. Usłyszał podjeżdżający samochód i odwrócił się w tamtym kierunku. Czarny Cadillac Escalade zatrzymał się kawałek od niego. Wysiadł z niego Voight, trzymał w ręku kwiaty. Za nim, z miejsca pasażera, wysiadła ona. Trzymała znicz i wraz z ojcem szła w jego kierunku. Widział ją po raz pierwszy od trzech miesięcy. Była spokojna i w jej oczach znów zawitał ten błysk, który pojawiał się w dobrych momentach ich relacji. Był podekscytowany tym, że jest tu. Kilka kroków od niego. Tak bardzo się stęsknił.

Po całej akcji, Ava, wylądowała na sali operacyjnej. Cudem uniknęła śmierci. A właściwie to zasługa lekarzy z Med. Operowali prawie cztery godzin ratując jej życie. Po tym jak wydobrzała fizycznie, zdecydowali wspólnie, że podda się też leczeniu psychiatrycznemu. Doktor Charles wpisał ją na swój oddział i w ciągu trzech miesięcy pomógł dojść do siebie. Gdy zadzwonił Hank, mówiąc, żeby był na cmentarzu o pierwszej, zastanawiał się, o co może chodzić? Nie spodziewał się tego... Teraz już wie.

- Cześć. - powiedziała stając obok niego. Ułożyła znicz, a Voight położył kwiaty. - Cześć mamo. - powiedziała przecierając napis z imieniem jej matki. Powstrzymała łzy, które mimowolnie zebrały się w jej oczach. - Już jestem. - rzuciła sucho. Doktor Charles pomógł jej z ułożeniem wszystkiego co psuło się od jej choroby. Zawsze myślała, że da radę sama, myliła się i to doprowadziło ją do miejsca, gdzie omal nie straciła życia. Miała kawał czasu do przerobienia, ale psychiatra był dla niej wielkim autorytetem. Szybko pojęła co robiła źle, co powinna zmienić i jak to zrobić. Trzy miesiące wystarczyły. Teraz może stać tutaj, przed grobem matki, nie obwiniając się za jej śmierć. Spojrzała na Jaya, potem na ojca i uśmiechnęła się do obu. To po części dzięki nim, wyszła na prostą. Perspektywa powrotu do nich motywowała ją do pracy nad sobą. - Możesz być spokojna mamo. Teraz mam ich. - dodała łapiąc obu pod rękę. Czuła się bezpieczna i kochana.


Jeszcze raz wielkie dzięki za całe przetrwane opko. 

Dziękuję, że mimo mojej niesystematyczności czekaliście i czytaliście moje bazgroły. 

Jesteście wielcy! 

🧡🧡🧡🧡🧡🧡🧡🧡🧡🧡🧡🧡🧡🧡🧡🧡🧡🧡

Zagubiona - FF Chicago P.D.Where stories live. Discover now