Rozdział 48

17.1K 551 410
                                    

To akceptować każdy kolec róży i nie próbować go usunąć

Dziwnie, a zarazem idealnie było mówić te słowa właśnie Alanowi Matthewsowi. Zrozumiałam, że obok mnie siedział właściwy człowiek. Nadal nie umiałam sobie jednak wytłumaczyć, dlaczego raz jestem w stanie połamać wszystkie jego kości, a później mówię mu te dwa okropnie ważne słowa. Nigdy nie spodziewałam się, że tym uczuciem będę darzyć akurat jego. To niesamowite, jak potrafię zaskoczyć sama siebie. Jednak wiem, że to jest początkujące uczucie, które jak pąki wiosennych kwiatów, będzie musiało przetrwać wiele mrozów, zanim pięknie rozkwitnie.

- Kocham cię, Roxanne White - powtórzył spokojnie chłopak.

Siedzieliśmy chwilę w milczeniu, czując cały czas echo tych dwóch słów. Odbiły się one od ścian w mojej głowie, a ich dźwięk słyszałam w sercu. Otuliły mnie jak miękki koc, spod którego nie chcę wychodzić.

- Czy jesteś pewny, że dobrze robimy? - zapytałam patrząc na nasze ręce.

- Nie, Roxanne. Nigdy nie jestem niczego całkowicie pewny. Ale zawsze warto. Ciężko było mi się przed samym sobą przyznać. Dziwne było dla mnie to, że mogę darzyć kogoś czymś tak mocnym. I to akurat ciebie - mówiąc to przysunął rękę do mojej twarzy - Masz czerwone policzki, White.

- A ty okropnie piękne oczy, w których ostatnio cały czas się topię - powiedziałam lekko się śmiejąc.

- Mam pomysł - powiedział chłopak wstając i ciągnąc mnie za rękę - Wyjdź przed dom, za chwilę zejdę.

Spojrzałam na niego pytająco, a w jego oczach zauważyłam błysk. Znałam go dobrze. Matthews miał plan. Gdy w jego oku pojawiały się iskierki, zawsze oznaczało to, że chłopak zrobi coś, czego się nie spodziewam. Ze śmiechem przewróciłam oczami i tak jak prosił, zeszłam na dół.

Stałam przed drzwiami dobre pięć minut, patrząc na powoli zachodzące słońce. Idealnie opisywało naszą sytuację. Złudnie znikało z naszych oczu, po czym okazywało się, że za chwilę ma wstać w innym miejscu. Tak samo jak moje szczęście.
Uśmiechałam się patrząc przed siebie. Czułam spokój, którego nikt nie byłby teraz w stanie mi zabrać.

- Jeszcze o jednym zapomniałem - zaśmiał się przechodzący obok mnie Alan.

Miał przy sobie dość duży plecak, a ja naprawdę nie wiedziałam, po co.

- Czego tym razem? - zapytałam patrząc na jego twarz, którą właśnie całkowicie okrył blask zachodzącego słońca.

Zrozumiałam, że Alan Matthews od dzisiaj nosi w mojej głowie imię szczęścia. Pięknego szczęścia z wieloma błędami.

- Zapomniałem zabrać ciebie - zaśmiał się Matthews, podnosząc mnie do góry - Nigdy nie mogę zapominać o czymś, co wygląda jak mój cały świat.

W życiu nie spodziewałabym się, że ten dzień może być jednym z tych, które zasługują na szczególne miejsce w moim albumie.

Usiadłam obok chłopaka, widząc szczęście malujące się na jego twarzy.

- Gdzie mnie zabierasz? - zapytałam zerkając na Alana, który teraz całkowicie swoje skupienie oddał drodze.

- Gdzieś, gdzie nie zabrałem jeszcze nikogo. To miejsce czekało na właściwą osobę - mówiąc to jego uśmiech stawał się coraz szerszy.

- Nigdy nie sądziłam, że uśmiech na twojej twarzy będzie czymś, co uszczęśliwia mnie najbardziej na całej ziemi - mówiłam kręcąc z niedowierzaniem głową.

- A ja nigdy nie pomyślałbym, że ta mała dziewczynka, wiecznie bujająca się na huśtawce, będzie całym moim sercem - mówiąc to spojrzał na mnie tak troskliwie, jakbym była jego małą córeczką.

Książę bez uczućOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz