-Rozdział 22-

2.3K 122 8
                                    

W pierwszą sobotę kwietnia moja mama powiedziała:

— Na kolację robię filet z kurczaka w sosie śmietanowym i z pieczonymi ziemniakami. Będzie tego tak dużo, że na pewno wszystkiego nie zjemy.

— Mhm. Sugerujesz coś? — Uniosłam brew i zaprzestałam na moment czyszczenia szyby, by na nią spojrzeć.

Oparła ręce na biodrach.

— No mogłabyś w końcu zaprosić do nas tego chłopaka.

— Cole'a.

— Tak, Cole'a. Twój tata i ja chętnie go poznamy, babcia na pewno też.

— No nie wiem. To chyba wciąż za wcześnie. — Wróciłam do mycia okna. Zatrzęsłam się od wkradającego się przez nie chłodnego wiatru.

— Chodzicie ze sobą już ponad pół roku, o ile się nie mylę. Możesz mi w takim razie powiedzieć, kiedy będzie dla ciebie idealny moment?

— Tu nie chodzi o mnie, mamo. Cole... się denerwuje.

— Przecież nie ma czym.

— Też mu to mówię, ale on, wiesz, mamo, nie jest pewien, czy go polubicie.

— Nigdy się nie dowiemy, jeśli go nie poznamy.

Westchnęłam. Miała rację. Musiałam jakoś przekonać chłopaka na wspólną kolację z moją rodziną. Wiedziałam, że nie będzie to łatwe.

— Dobra — rzekłam — zaproszę go. Albo inaczej: każę mu przyjść. Powiem mu, że nie ma wyjścia, bo zrobisz pyszną kolację, która nie może się zmarnować.

— O, właśnie. Moja bystra dziewczynka. — Poklepała mnie po głowie. — Tu jest jeszcze smuga. — Wskazała palcem na szybę.

Miałam ochotę przewrócić oczami, bo starałam się, jak mogłam, ale wciąż pozostawały te głupie smugi. Zamiast tego powiedziałam:

— Jasne, już się nią zajmę.

Kiedy mama wyszła z kuchni, by pozamiatać w salonie, wyciągnęłam komórkę i zadzwoniłam do Cole'a. Odebrał po pierwszym sygnale.

— Szybki jesteś — rzuciłam zamiast powitania.

— Akurat miałem telefon w ręce. Coś się stało, kochanie? — Ucieszyłam się, słysząc jego głęboki głos. Mimo iż rozmawiałam z nim zaledwie kilka godzin temu, wczorajszego wieczoru, czułam, jakbyśmy nie rozmawiali z tydzień.

— Można tak powiedzieć. Moja mama zaprasza cię na kolację.

Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. Po krótkiej chwili brunet spytał:

— Kiedy?

— Dziś wieczorem.

— Boże. Boże, Eileen, przecież ja nawet nie mam eleganckiej marynarki. Co ja mam na siebie założyć? Muszę się dobrze prezentować — wyrzucił z siebie szybko, przejęty.

Zaśmiałam się. Był taki słodki, kiedy się denerwował.

— A ta koszula, którą miałeś na naszej pierwszej randce? Na pewno się nada.

— O, tak, ta koszula. Masz rację. — Zaśmiał się nerwowo. — Powiedzmy, że będzie to koszula na ważne okazje. Związane z nami.

— No właśnie.

— O której mam u ciebie być?

— Chyba o dziewiętnastej.

— Chyba? Eileen, ja muszę wiedzieć dokładnie, żeby się nie spóźnić. — On nigdy się nie spóźniał. Zawsze wszędzie przychodził punktualnie.

Pod osłoną nocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz