-Rozdział 11-

2.7K 160 92
                                    

Kiedy zaczynasz zdawać sobie sprawę, że bieganie w butach na wysokim obcasie nie jest nawet w najmniejszym stopniu rozsądną opcją? Prawdopodobnie w momencie, w którym ziemia pod tobą staje się zdecydowanie zbyt miękka, a ty sama zaczynasz zatapiać się w niej, brudząc ukochane, drogie buty po raz kolejny.

Trawa na łące, na której przebywaliśmy z Loganem, była śliska od niedawno padającego deszczu, na co moje podeszwy nie były ani trochę przygotowane. W ułamku sekundy straciłam utrzymywaną równowagę i runęłam na ziemię. Niezwykle pragnęłam powiedzieć, że mogło być gorzej, ale niestety... Nie mogło. Wylądowałam przodem na mokrej ziemi pokrytej soczyście zieloną trawą, przez co mogłam pożegnać się z moją ulubioną żółtą bluzką i różowymi spodniami. Żywiłam nadzieje, że chociaż ramoneskę uda mi się uratować.

— Boże, nic ci nie jest, Eileen? — Przede mną kucnął brunet, patrząc na mnie przejętym wzrokiem. Między jego brwiami pojawiła się zmarszczka.

— Nie — mruknęłam. — Ale moje ubrania to co innego.

Złapał mnie za rękę i pomógł mi wstać. Nagle poczułam tępy ból w prawej nodze, na którą upadłam. Z trudem powstrzymałam się przed jęknięciem.

— Dzięki. — Otrzepałam spodnie i bluzkę ze zgromadzonego na nich błota. Brązowe i zielone ślady ani trochę nie pasowały do żywych, pięknych kolorów moich ubrań. Westchnęłam ciężko, uznając sytuację za beznadziejną, ale i nieco zabawną. Logan miał rację, zachowywałam się dziecinnie. — Mogłam cię posłuchać.

— Nie ukrywam, skorzystałabyś na tym, ale... — Zmierzył mnie spojrzeniem z góry na dół. — Do twarzy ci w zielonym.

Zaśmiałam się.

— Ty to wiesz, jak mnie pocieszyć.

— Można powiedzieć, że trochę cię już znam.

— Rzeczywiście.

— Nic cię nie boli? — spytał, prawdopodobnie zauważając grymas bólu na mojej twarzy, gdy próbowałam zrobić krok do przodu.

— Może trochę prawa noga, bo przy upadku jakoś dziwnie się ułożyła — uniosłam ją w powietrzu, by za chwilę opuścić z powrotem na ziemię — ale nie jest źle — odparłam.

— Dasz radę dojść sama do samochodu?

— Jakoś się doczołgam — zażartowałam.

— Eileen, ja pytam poważnie. — Rzeczywiście gdy używał mojego imienia, musiało być poważnie. — Jeśli chcesz, to mogę... No nie wiem... Zanieść cię? — Po jego szyi zaczął wspinać się delikatny rumieniec.

— Przestań, poradzę sobie. — Zrobiłam krok w stronę samochodu, a noga ponownie dała o sobie znać, promieniując bólem. Tym razem wyrwało mi się ciche syknięcie. — Okej, może sobie nie poradzę — rzuciłam zrezygnowana.

Brunet na moje słowa pokiwał głową w zrozumieniu, a następnie pewnym ruchem chwycił mnie pod kolana, unosząc niczym pannę młodą. Ten nagły ruch przyprawił mnie o szybsze bicie serca. Mimowolnie objęłam Logana za szyję, a do moich nozdrzy dotarł jego ładny zapach, przypominający woń lasu.

— Teraz jeszcze bardziej potrzebuję tego ciastka — rzuciłam, gdy już przyzwyczaiłam się do faktu, że znalazłam się bliżej bruneta niż kiedykolwiek wcześniej.

— Na pocieszenie? — spytał.

— Mhm.

— Nie obraź się, ale jesteś trochę brudna. Na pewno chcesz tak się pokazać w miejscu publicznym?

Pod osłoną nocyWhere stories live. Discover now