-Rozdział 6-

3.2K 165 130
                                    

Kiedy byłam młodsza, mama często powtarzała mi, bym nigdy, ale to przenigdy nie wymykała się z domu w środku nocy. Mówiła, że jeśli mam ochotę gdzieś wyjść, powinnam jej to zakomunikować, bo przecież sobie ufamy, a nie robić coś za jej plecami.

Cóż, tamtego niedzielnego wieczoru po raz pierwszy postanowiłam złamać tę zasadę.

Z myślą, że nie robię przecież nic złego, ześlizgnęłam się z parapetu mojego pokoju (jakie to szczęście, że znajdował się na parterze!) i wylądowałam na miękkiej, naznaczonej rosą trawie. Nie było sensu pytać rodziców o pozwolenie na wyjście do lasu o godzinie dwudziestej trzeciej, bo, rzecz jasna, i tak by się nie zgodzili. Ja sama nie uważałam, by był to najlepszy pomysł na świecie. Lubiłam to miejsce, jasne, ale nocą było bardziej... przerażające. Nie bałam się żadnych nadnaturalnych istot, a leśne, groźne zwierzęta zwyczajnie tam nie występowały, ale przecież nie byłam nieustraszona.

Jednakże spotkanie z Całkiem Nowym Loganem sprawiało, że mroczna wizja lasu nocą stawała się bardziej kolorowa. Skłamałabym, mówiąc, że nie chciałam się z nim spotkać, bo chciałam. Pragnęłam na spokojnie z nim porozmawiać i lepiej go poznać. Nawet nie wiedziałam, dlaczego, ale moje emocje względem niego zmieniały się niemal co chwila — raz się go bałam i uważałam za mordercę, raz byłam na niego wściekła, by następnie mieć ochotę się z nim zaprzyjaźnić. Co za paradoks.

Niemniej jednak chciałam zobaczyć, co z tego wyniknie. Żadnych związków. Żadnego flirtu. Jedynie zwykła przyjaźń — postanowiłam.

W momencie wkroczenia do „mojej bezpiecznej strefy" zgasiłam latarkę. Światło księżyca w pełni oświetlało wszystkie elementy tamtejszego krajobrazu: przejrzysty strumień, moją ulubioną skałę, trawę, drzewa, dzikie, mocno pachnące kwiaty. Rzucało również blask na sylwetkę czarnowłosego chłopaka, który siedział na gałęzi drzewa, dokładnie tak samo jak w dniu, w którym widziałam go po raz pierwszy.

— Proszę, proszę, jedynie dwanaście minut spóźnienia — zawołał z góry.

Boże, mówił jak pan Davis. Wzdrygnęłam się na myśl o nim i lekcjach historii..

— Uważaj, bo pomyślę, że czekałeś.

Chłopak zaczął ześlizgiwać się po pniu.

— Nie czekałem. Zwyczajnie mi się nudziło.

Kiedy znalazł się z powrotem na ziemi, wsadził swoje dłonie do kieszeni ciemnych dżinsów i nieznacznie się uśmiechnął.

— Nie zabrałaś sierściucha — zauważył.

— Śpi. Nie miałam serca go budzić. — Nie dzisiaj.

Zawiał zimny wiatr i aż zadrżałam. Tej jesiennej nocy na szczęście nie padało, ale niska temperatura dawała o sobie znać, pokazując, iż do zimy coraz bliżej. Szkoda, pomyślałam. Zdecydowanie byłam ciepłolubna i w ponure, chłodne dni dopadało mnie nagłe przygnębienie.

— Twoi rodzice nie mają nic przeciwko temu, że chodzisz do lasu o tej porze? — zapytał chłopak, kiedy usiedliśmy na lodowatej skale. Czując bijący od niej chłód, ponownie się wzdrygnęłam.

— A twoi? — odbiłam piłeczkę.

Parsknął niewesoło.

— Moich nie za bardzo obchodzi to, co robię. Nie wierzę, że u ciebie jest podobnie.

— Bo nie jest — przyznałam, obejmując się ramionami. Nie miałam zamiaru nic więcej mówić. Głupio byłoby mi się przyznać, iż dla samego spotkania z nim złamałam zasady panujące w naszym domu i wymknęłam się oknem w środku nocy. Jeszcze by pomyślał, że mi zależy.

Pod osłoną nocyWhere stories live. Discover now