Rozdział 29

12.4K 407 187
                                    

- Cassie, chodź na chwilę! - zawołała mama z kuchni.

Akurat dzisiaj rodzice dostali wolne, żeby mogli się spakować, bo wieczorem wyjeżdżają. Wczoraj pojechali ze mną i Alice do naszego nowego liceum, oficjalnie porozmawiać z dyrektorem i mnie zapisać. Szkoła ogólnie jest z dwa razy większa od mojej poprzedniej i dużo lepiej wyposażona. Co kilka kroków stoją automaty z jedzeniem i ciepłymi napojami. W salach są wszystkie potrzebne sprzęty i wszędzie jest przede wszystkim czysto.

- Już idę! - odkrzyknęłam, wstając z kanapy. Leniwie powlekłam się do kuchni i usiadłam na jednym z krzeseł przy wyspie kuchennej. - Co?

- Musimy porozmawiać, bo teraz dużo czasu spędzisz sama w domu, a potem w internacie - zznajmił ojciec.

Pokiwałam głową.

- Przede wszystkim żadnych imprez w domu pod naszą nieobecność - wypaliła mama, na co wywróciłam oczami. Jakbym kiedykolwiek zrobiła w domu imprezę. - Nie sprowadzasz żadnych chłopaków.

- Nancy, ona to wie - wtrącił się ojciec i spojrzał na mnie, chcąc się upewnić, że rzeczywiście wiem. - Cassie, jeżeli twoje oceny się pogorszą, przyjedziesz do nas, do New Yersey.

- Dobrze - mruknęłam.

- Poza tym masz dzwonić do nas przynajmniej w weekendy i czasami przyjechać nas odwiedzić.

Prychnęłam. Oboje wiemy, że to i tak się nie uda. Jestem prawie pewna, że telefonu nie odbiorą ani razu, a kiedy do nich przyjadę, będą siedzieć w pracy. Ale zgodziłam się na to. W tym momencie to oni wyznaczają warunki, a ja się słucham, bo w innym wypadku na pewno bym nigdzie nie pojechała.

Po długim wykładzie na temat najbliższych miesięcy rodzice poszli spakować ostatnie drobiazgi, a potem zapakowali wszystko do samochodu.

Kiedy wiedzieliśmy, że muszą już jechać, podeszli do mnie i wtedy zapadła krępująca cisza. Musieliśmy się pożegnać, ale żadne z nas chyba nie wiedziało jakich słów użyć.

- Pamiętaj, żeby dzwonić - powiedziała matka i obracając się na pięcie, wsiedli do samochodu.

Pomachali mi jeszcze przez szybę i odjechali.

Zabolało.

Pogoda dzisiaj nie rozpieszczała. Temperatura, jak na lato była bardzo niska i co chwilę padało. Wróciłam więc do domu, żeby się nie przeziębić. Usiadłam na kanapie, patrząc się na pustą ścianą. Kilka godzin temu wisiały na niej zdjęcia moje i rodziców. Oczywiście na żadnym nie byliśmy razem. Było moje z rozpoczęcia liceum, z rozdania świadectw w zeszłym roku i z dyplomem wygrania konkursu. Oraz były moich rodziców z ich firmowych imprez i uroczystości.

Włączyłam telewizję i przez kolejne trzy godziny, jedynymi rzeczami, jakie robiłam, było przewracanie się z boku na bok. Gdy słońce zaszło, a pokój wypełnił mrok, przerywany światłem rzucanym z telewizora, postanowiłam iść się wykąpać i spać.

W moim pokoju dokładnie było słychać muzykę, dochodząca z domu Rihana. Zrobił imprezę. Mogłabym przysiąc, że jest tam cała moja klasa i wszyscy przyjaciele. Wszyscy oprócz mnie.

Zabolało.

Chociaż w sumie nie powinnam się dziwić. Sama kazałam mu się ode mnie odwalić. Jak widać albo postanowił posłuchać, albo zrobił to specjalnie po to, żeby zrobiło mi się smutno i żebym mu wybaczyła.

Nie tym razem.

Coś jednak mi podpowiadało, że powinnam tam iść. Jakieś dziwne przeczucie. Jakiś głos z tyłu mojej głowy.

Może to dlatego, że podczas jego imprez, wszyscy zazwyczaj przenosili się dwór, żeby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Tym razem nie dostrzegłam ani jednej sylwetki spacerującej po ogrodzie. Nawet przez szyby domu nikogo nie dojrzałam.

Wzięłam z łóżka jeansową kurtkę i zarzuciłam ją na ramiona. Wzięłam jeszcze telefon i wyszłam z domu.

Zaraz moment. Jaka ja jestem głupia. Idę do domu byłego, któremu kazałam się odwalić, a teraz mam zamiar wbić mu na imprezę? Nie. Nie mam zamiaru tam zostać. Chcę tylko sprawdzić, co tam się dzieje. Może to wyglądać inaczej, ale....

Podeszłam do drzwi i wzięłam głęboki oddech, po czym zapukałam. Później kilka razy zadzwoniłam dzwonkiem, ale nikt nie otworzył, więc nieśmiało weszłam.

Niemal od razu przede mną pojawił się Rihan. Wszędzie śmierdziało alkoholem i dziwnym, drażniącym zapachem.

- Możecie ściszyć muzykę? - spytałam, spuszczając wzrok na tenisówki.

- Moł no co? - wybełkotał i chciał zrobić krok, ale zachwiał się i upadł.

Nie wiedziałam co mam zrobić. On jest tylko pijany, nie będę się przecież nad nim rozczulać. Żeby nie wyjść na wariatkę, która przyszła z wymyślonym pretekstem, zaczęłam szukać radia w celu wyłączenia głośnej muzyki. Cały korytarz pokrywały butelki i puszki piwach.

Jednak gdy weszłam do salonu, zamarłam. Na kanapie, na podłodze, na fotelach, krzesłach - wszędzie. Wszędzie leżeli ludzie. Ci z podłogi, poniektórzy mieli porozbijane głowy, z których sączyła się krew.

Zabrakło mi tchu. Żadne z nich się nie podniosło ani choćby nie otworzyło oczu. Rozpoznawałam niektórych. Większość chodziła do mojej szkoły i poznawałam ich ze szkolnych korytarzy.

Podeszłam do pierwszej lepszej dziewczyny i nachyliłam się, sprawdzając, czy oddycha. Nie oddychała. Nie wiem dlaczego, ale zaczęłam płakać. Ta sytuacja mnie przerosła. Niemal od razu, trzęsącymi dłońmi chwyciłam komórkę i wykręciłam numer alarmowy.

- Proszę szybko przysłać karetki - wrzasnęłam.

Operator starał się mnie uspokoić, ale nic nie zadziałał. Rzeczowym i zdecydowanym tonem kazał mi opuścić pomieszczenie, w razie, gdyby te opary miały zaszkodzić również mi. I tak nie byłabym w stanie pomóc tyłu osobom.

Tak jak kazał, ruszyłam w stronę wyjścia, ale ktoś mi przeszkodził. Spojrzałam na jego twarz. To był Rihan. Mimo że był pijany, miał niewyobrażalną siłę.

Przygwoździł mnie do ściany i zaczął krzyczeć. A właściwie bełkotać podniesionym głosem. Zrozumiałam tylko kilka pojedynczych slow, z których nie mogłam niczego wywnioskować.

- Uspokój się. Wyjdźmy stąd - powiedziałam spokojnie.

Chłopak pokręcił przecząco głową i zamaszystym ruchem wyjął coś z kieszeni. Dopiero po chwili zrozumiałam co to za przedmiot. To był scyzoryk. Wymierzył go w moją stroną. Teraz dopiero zabrakło mi powietrza.

Looking for LoveWhere stories live. Discover now