Rozdział 18

13.5K 501 53
                                    

- I co?! - wrzasnęłam. - Mówiłam, że go nie ma!

- Wyluzuj - mruknął, siadając na pobliski murek. - Zaraz po nas wrócą. Masz telefon? Mój się rozładował w autobusie.

Usiadłam koło niego, kładąc plecak na kolanach i otwierając go. Wywaliłam wszystkie ubrania, kosmetyki, picie, dosłownie wszystko, ale telefonu tam nie było. Otworzyłam wszystkie kieszonki i jeszcze raz przetrząsnęłam ubrania. Nigdzie go nie było. NIGDZIE!

- Nie mam, musiałam go wrzucić do walizki - jęknęłam, chowając twarz w dłoniach.

- Wrócą po nas. Zobaczysz. - Objął mnie ręką, a ja głupia się odsunęłam.

Nie mam pojęcia, czemu tak się zachowałam skoro to był on. Rihan zawsze robił taki sam gest, kiedy był tak schlany, że nikogo już nie poznawał. Źle mi się to skojarzyło, ze złą osobą. Co ja najlepszego zrobiłam?

Chłopak odsunął się. Wiedziałam, że poczuł się urażony, bo spuścił głowę i zabrał rękę z mojego ramienia.

I w ten sposób, w ciszy, siedzieliśmy przez następne dwie godziny. Potem Noah poszedł kupić sobie picie, a później znów siedzieliśmy kolejne dwie godziny w ciszy. Ja czytałam od początku książkę, którą skończyłam już w autobusie, a on chodził bez celu w kółko.

- Dobra, zmieniam zdanie. - Stanął przede mną. - Oni nie wrócą.

- Dziwisz się? Opiekunowie nie interesowali się nikim, a nasi przyjaciele spali. Kto miał niby powiedzieć, że nas nie ma? - oburzyłam się.

- Nie musisz na mnie krzyczeć. To nie moja wina, że tu jesteśmy - warknął tak, że przeszły mnie dreszcze.

Kilka lat temu miał głos identyczny jak teraz i w identyczny sposób ze mnie szydził. Zaszkliły mi się oczy, ale to była moja wina, to ja zaczęłam się wydzierać.

- Masz jakieś pieniądze? - spytał, ponownie siadając na murku, tym razem już spokojniej.

- Mam chyba dwie stówki - mruknęłam, szukając koperty, którą dała mi mama przed wyjazdem.

- Też mam coś koło tego - powiedział, zdejmując swój plecak. - Trzeba iść gdzieś przenocować.

Niebo zrobiło się już niemal całkowicie czarne. Dobiegała godzina 21. To logiczne, że oni już nie wrócą. Bez sensu jest tu siedzieć.

- Racja - mruknęłam.

Podeszliśmy do pierwszej lepszej osoby i spytaliśmy o najbliższą drogę do miasta. Kobieta wytłumaczyła nam jak iść i powiedziała, że jak się pospieszymy, to zajmie nam to dwadzieścia minut.

Ruszyliśmy więc podaną przez nią drogą, która prowadziła przez jakieś pobocza koło jezdni. Z każdym przejeżdżającym samochodem, coraz bardziej się kuliłam. Jest 21, wszędzie ciemno, a wokół ani jednej lampy. Jakby mi ktoś powiedział, że to bezpieczne i rozsądne to posikałabym się ze śmiechu.

Noah cały czas szedł za mną i co do niego niepodobne, nawet się nie odezwał. Założę się, że wyglądaliśmy żałośnie.

Przeszły mnie dreszcze. Zatrzymałam się i wyciągnęłam bluzę z plecaka. To nic, że ona była różowa w dziwaczne wzorki i kompletnie nie pasowała do reszty mojego stroju. Przynajmniej było mi ciepło.

W końcu po chyba pół godzinie doszliśmy do miasta, o czym świadczyła obecność lamp i wielu oświetlonych restauracji. Trafiliśmy chyba do jakiegoś turystycznego miasta, bo wszędzie były sklepy, restauracje i ogrom ludzi. My jednak szukaliśmy tylko miejsca do spania.

- Mam nadzieję, że tam, gdzie trafimy, będzie pralka, bo wszystkie ciuchy jakie mam, są brudne - mruknęłam, kiedy cisza zrobiła się nie do zniesienia.

- Ty się lepiej martw, czy w jakimś hotelu będą wolne pokoje - prychnął.

Miał rację. Skoro to miasto turystyczne, a są wakacje, to może się okazać, że w ogóle nie będzie pokoi. To chyba idealny moment, żeby zacząć panikować jeszcze bardziej. Jeżeli nie będzie miejsc w hotelach, to gdzie my będziemy spać? W parku na ławce, czy pod jakimś sklepem? Katastrofa.

- Tylko nie panikuj. - Zaśmiał się, patrząc na moją przerażoną minę.

Chyba musiał wyczytać mi z twarzy, że jestem przerażona. Zresztą ciężko by było tego nie wyczytać.

- Patrz - wskazał na jakiś budynek z ogromnym napisem "hotel".

Odrobinkę mi ulżyło, nie tylko na sercu, bardziej na nogach, które już mnie bolały od wysiłku. Spojrzałam na zegarek. Godzina 22. Wszyscy już są w domach. Tymczasem ja jestem gdzieś.. Gdzieś, gdzie nawet nie wiem, gdzie jestem.

Oczy mi się same zamykały. Czułam przeraźliwe zmęczenie, a fakt, że od kilku godzin towarzyszy mi stres, tylko pogarszał sprawę.

- Chodźmy - mruknęłam, kierując się w stronę hotelu.

Kiedy weszliśmy do recepcji, od razu rzuciłam się na kanapę, a Noah poszedł załatwić pokoje. Przysłuchiwałam się jego rozmowie z recepcjonistką. Dziewczyna grzebała chwilę w komputerze, po czym oznajmiła, że jest tylko jeden pokój z jednoosobowym łóżkiem.

Noah próbował jeszcze coś załatwiać i kombinować, ale do niczego go to nie doprowadziło.

- A można, chociaż prosić o dodatkową kołdrę i poduszkę? - spytał zrezygnowany.

- Oczywiście - powiedziała dziewczyna i automatycznie się uśmiechnęła. - Pokój numer czterdzieści pięć, czwarte piętro. - Podała mu klucz, a ten wyłożył pieniądze na blat i wziął kluczyk.

- Za następny nocleg płacisz ty. - Zwrócił się do mnie, kierując się w stronę schodów.

W odpowiedzi wystawiłam mu kciuk w górę.

- Kobieto! - jęknął. - Wstawaj!

W ramach protestu zamknęłam oczy.

Chłopak westchnął zrezygnowany i szarpnął mnie za rękę. To nie zadziałało, więc jednym sprawnym ruchem wziął mnie na barana. Nie wiem jakim cudem, ale było mi to na rękę. Oczy dosłownie mi się kleiły. Już dawno nie czułam się aż tak zmęczona. Sama nie wiem dlaczego. Może to przez nadmiar emocji, utrzymującego się kaca, albo przez kawał drogi, jaki przeszliśmy.

Gdzieś w połowie schodów po prostu zasnęłam.

Looking for LoveWhere stories live. Discover now