Piękno codzienności

212 30 22
                                    


Jeszcze zanim opuściliśmy szpital postanowiłem sobie, że te ostatnie cztery dni, jakie mi prawdopodobnie pozostały razem z nią, chcę spędzić zupełnie zwyczajnie. W przeciwnym wypadku Malwina bardzo by się martwiła, choć zapewne domyśliła się już prawdy. Mogłem tego być nawet bardziej niż pewien: na oddziale zdawała się doskonale rozumieć, co się stało. Mimo to pragnąłem na sam koniec podarować jej spokój duszy. Jeżeli sam będę kontrolował swoje emocje, ona też nie powinna wówczas przesadnie reagować. No i uważałem to za uczciwe. Nie chciałem obnosić się wokół z tym, że zawarłem kontrakt, chociaż teoretycznie nie zabraniał on informowania postronnych osób o mojej umowie z aniołem, które uznam za stosowne. 

W drodze do domu wstąpiliśmy do sklepu uzupełnić nieco zapasy, bo pod naszą nieobecność zupełnie nie miałem do tego głowy. W lodówce pewnie coś by się znalazło, ale nic na tyle świeżego, by nadawało się dla niej do jedzenia.

- A co z tobą? - zapytała Malwina. - Co będziesz jadł? 

- Wystarczy mi, że sama wrócisz do pełni sił - odpowiedziałem wymijająco. 

- O nie, zdecydowanie nie. Ach... - przerwała nagle, jakby właśnie coś sobie uświadomiła, co przerwało jej dotychczasową koncepcję. - Przecież cię wygnali - dodała cicho, przypominając sobie, dlaczego niechętnie myślałem o jakiejkolwiek wyprawie, nawet krótkiej, do piekła. - Poprośmy Malfasa - zaproponowała po chwili namysłu. - Właściwie moglibyśmy zjeść we trójkę. 

- Odmawiam. Nie będę się tobą z nikim dzielił - zaoponowałem natychmiast, mimo że propozycja była całkiem rozsądna. Zwyczajnie byłem zazdrosny o czas spędzony razem z nią. 

- A... nieważne - nagle zrezygnowała, uciekając wzrokiem. Zdziwiłem się nieco, ale nie dopytywałem. 

Odstaliśmy swoją kolej w ogonku zmierzającym do kasy, obrzucając gniewnymi spojrzeniami każdy nieco bardziej załadowany kosz, jako potencjalnego złodzieja jakże cennego, uciekającego nam czasu, po czym wreszcie ruszyliśmy do domu, to jest do mojego mieszkania. Nawet nie zdążyłem zauważyć od kiedy to miejsce zacząłem traktować jako mój dom. Jeszcze dziwniejszym było, że chciałem tam wracać. A to wszystko miało bardzo proste wytłumaczenie. 

Chciałem wracać, bo ona tam była. Malwina zdołała swoim sercem odmienić zimne ściany blokowiska i przekształcić je w coś bardzo mi drogiego i bliskiego sercu.

Mimo wszystko, panowała między nami dość nieszczególna, napięta atmosfera. Każde z nas obawiało się zaczepić drugie, więc większość drogi upłynęła nam w milczeniu. Zdołałem zauważyć, jak dziewczyna często zerka na mój nowy, anielski tatuaż na dłoni. Kiedy nasz wzrok się spotkał i Malwina zorientowała się, że widzę, że się przygląda, szybko spuściła wzrok na drążek skrzyni biegów. 

- Tak, jedynka, powinniśmy ruszać - wypaliła zupełnie bez sensu, po czym z niezwykle pilną uwagą wpatrywała się przez okno, jakby niesamowicie zafascynował ją krajobraz. Jeżeli chciała coś przede mną ukryć, to nie za bardzo jej to wychodziło, bo ilekroć zerkałem w prawe lusterko samochodu, mogłem dostrzec jej twarz. I nie była to bynajmniej twarz osoby zafascynowanej czymś, tylko głęboko zamyślonej, poważnej, można by rzec, że smutnej. 

- Powiedz mi, jeśli będziesz się gorzej czuć - poprosiłem na wszelki wypadek. 

W odpowiedzi Malwina pokiwała tylko głową, a potem zaczęła nucić pod nosem jakąś melodię, która akurat leciała w samochodowym radiu. 

Nie spodziewałem się, że miała tak piękny głos. W ogóle zaskoczyło mnie, jak jeszcze wiele rzeczy o niej nie wiem, a jak mało pozostało mi czasu. Jej mezosopran był niezwykle łagodny dla ucha, a czystość, z jaką odtwarzała kolejne dźwięki sprawiała, że z łatwością skupiała na sobie uwagę. Nie przerywałem jej, nie chcąc, aby przez przypadek się speszyła albo jakoś niewłaściwie to odebrała. Przez to zauroczenie zagapiłem się i dopiero klakson z tyłu uświadomił mi, że stoję mimo zielonego światła dla mojego pasu. 

Siła nieczysta też cierpi | Kuroshitsuji [W TRAKCIE POPRAWY]Where stories live. Discover now