Entropia istnienia

357 42 8
                                    


Czarne chmury zebrały się nade mną i to wcześniej, niż przypuszczałem. Nawet nie zorientowałem się, kiedy opuszczałem już granice miasta i jechałem drogą ekspresową bez konkretnego celu, wyprzedzając dosłownie każdy pojazd znajdujący się przede mną. Irytowały mnie swoją powolnością. 

Nietrudno zgadnąć, że przez takie zachowanie ciągnął się za mną nieustający ryk klaksonów i równie niewyszukanych obelg. Niemniej, nie miałem teraz do nich głowy. 

Jedynym, o czym byłem w stanie myśleć, to o anielskim piórze, dziewczynie i o tamtej strzelaninie. Niestety, w takim układzie chaos tylko powiększał się w moim umyśle, co się przekładało na jeszcze bardziej szaleńczą jazdę i tak błędne koło się zamykało. 

Wolałem zmarnować nieco więcej benzyny niż własnych sił, jakkolwiek nieekologiczne by to było. W końcu w każdej chwili mogłem ponownie paść łupem anielskich sił specjalnych, a do tego nie zamierzałem dopuścić. 

Zawsze zastanawiało mnie jedno. Wątpiłem, aby ktokolwiek z ludzi zwrócił na to uwagę. Triumf Michała nad Lucyferem zawsze był przedstawiany w blasku nieskończonej chwały i tak dalej. Mnie nurtowało zupełnie co innego. Przecież oni byli braćmi. Brat z bratem prowadził walkę na śmierć i życie. Co czuł Lucyfer, musząc się bronić przed swoim własnym bratem, z którym żył, powstał do istnienia? Czy to dlatego przegrał, że nie był go w stanie zranić?

A Michał? Co czuł on, kiedy wola posłuszeństwa Szefuńciowi nie pozwalała mu postąpić inaczej? Czy do końca chciał wierzyć, że Szefuńcio wie, co robi i że w tym jest plan? Mimo to, nie potrafił zabić brata. Strącił go ostatecznie z piedestału, ale czy sam sobie później mógł to wybaczyć?

Stosunki między aniołami i demonami wcale nie były takie proste, jakby się wydawało na pierwszy rzut oka. 

Później poszło już łatwiej. Urodziły się kolejne pokolenia, które nie były już tak ze sobą związane. Chłonęły wpajane prawa i mordowały się wzajemnie. Naturalnie, byli zbyt słabi, aby walczyć przeciwko starej gwardii zarówno jednego, jak i drugiego obozu, niemniej i tak zdołaliśmy wyrządzić sobie przez wieki ogromne straty zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie. 

Wówczas przyszło mi do głowy, że powinienem się zaopatrzyć w broń przeciwko aniołom. Na wszelki wypadek. Nikogo nie zamierzałem atakować, ani tym bardziej ranić bez potrzeby, to miało być moją kartą przetargową w ostateczności. Nie byłem młodym szczeniakiem czy zwyrodnialcem, aby przynosiło mi radość masowe pozbawianie istnień, które nic nie wnosiło. Co innego, kiedy zawiązywaliśmy kontrakt: niczego nie zwykłem ukrywać przed moimi przyszłymi kontrahentami, oni również znali cenę, jakiej oczekiwałem w zamian za okazaną pomoc. To był układ. Gdybym ich nie zawierał, nie przeżyłbym, umarłbym z głodu. Mimo to, zabijanie dla samego zabijania budziło we mnie i w wielu moich pobratymcach ogromną odrazę. 

Tacy delikwenci mieli swoje osobne miejsca, w których pokutowali za popełnione czyny. Ja tam brzydziłem się nawet do nich zaglądać. 

Na szybko odtworzyłem z pamięci to, co miało przyjechać do mojego nowego mieszkania i z bólem serca stwierdziłem, że nie mam tam nic, co mogłoby mi posłużyć do ewentualnej obrony. To z kolei nie wróżyło nic innego jak tylko szybką wizytę w piekle w Mrocznym Dworze, aby zabrać parę najważniejszych drobiazgów. Pocieszało mnie jedynie to, że wiedziałem, gdzie ich szukać. 

Skręciłem pierwszym możliwym zjazdem na boczną drogę prowadzącą do jakiejś małej mieścinki. W otoczeniu gęsto rosnących drzew byłem dość niewidoczny, a co za tym idzie, mogłem bezpiecznie otworzyć bramę między wymiarami. Udałem się oczywiście na piechotę, oddalając nieco od mojego nowego autka. W razie czego miałem dwie gotowe wymówki, dlaczego tu jestem. 

Siła nieczysta też cierpi | Kuroshitsuji [W TRAKCIE POPRAWY]Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang