Adam prowadzi pewnie i szybko, choć z tego, co mówił, opuścił Nowy Jork zaraz po ukończeniu studiów, a na Manhattanie mieszka dopiero od dwóch miesięcy. O tej godzinie ruch na chwilę słabnie. Jest dwudziesta druga, większość nowojorczyków dawno wróciła do domu, a ci, którzy właśnie rozpoczęli rozrywkowy weekend, przeważnie siedzą już w lokalach. Jedziemy wielkim czarnym range roverem. Jak zawsze mówi Jess, moja najlepsza przyjaciółka z lat szczenięcych, młodzieńczych i całkiem dorosłych, takie auto to przedłużenie fiuta albo – w łagodniejszej wersji – wózek dla farmera. Adama można bez wątpienia uznać za farmera, przecież handluje ziemniakami i paszą dla zwierząt. Gdy to sobie uświadamiam, parskam śmiechem.
Właściciel szalonego rydwanu na chwilę odwraca głowę i przygląda mi się z uwagą. Nie wie, co tak mnie rozbawiło, i chyba nie zamierza pytać, bo zanim poważnieję, znów patrzy wyłącznie przed siebie.
Gdy docieramy do mojego mieszkania, czuję się troszkę wstawiona. Po drodze wypiłam prawie całą butelkę, wino jest mocne i szumi w głowie.
– Dobry wieczór, panno Duvall! – portier wita się ze mną, a później na sekundę schyla głowę przed Adamem, który odpowiada tym samym.
– Dobry wieczór, Robercie – mówię wesoło, wrzucając pustą flaszkę do metalowego kubła obok kontuaru.
Lubię tego sympatycznego sześćdziesięciolatka. Wiele widział, bo mieszkam tu już kilka lat i nieraz wracałam do domu w towarzystwie, ale jeszcze nigdy nie pozwolił sobie na nic, co wskazywałoby na to, że mnie ocenia czy potępia. Doceniam to i często zostawiam na ladzie pięciodolarówkę.
Pierwsza wchodzę do apartamentu. Światła w holu zapalają się samoczynnie.
– Rozgość się. – Wprowadzam Adama do pokoju dziennego.
Widzę, że rozgląda się z zainteresowaniem. Chyba coś go dziwi, bo znów unosi brwi. No tak, jeśli spodziewał się wnętrz podobnych do mojego biura, na pewno się rozczarował. Mieszkanie jest zupełnie inne: ciepłe i bardzo kobiece. Salon wypełniają meble z drewna w naturalnych kolorach, sofa i fotele tapicerowane miłym w dotyku welurem, poduszeczki i bibeloty. Wszystkie okna przysłonięte są firankami, najczęściej muślinowymi. Lubię pluszowe, ciężkie kotary w kolorze butelkowej zieleni lub miodu, ozdobione złotymi sznurkami albo frędzlami z atłasowej nici. Takie właśnie wiszą w salonie, w całości utrzymanym w tej tonacji kolorystycznej.
Zrzucam płaszcz na ziemię i cicho podchodzę do Adama, stąpając po grubym kremowym dywanie.
– Usiądziesz i napijesz się czegoś czy od razu idziemy się pieprzyć? – pytam, stając za nim. Obejmuję go, dłoń dotyka rozporka spodni, czuję, że męskość mojego gościa natychmiast zaczyna się podnosić.
– Kusząca propozycja. – Przyciska moje palce i przesuwa nimi wzdłuż penisa, ukrytego pod warstwą ubrań. – Tutaj? – Wskazuje na miękką kanapę z poduszkami.
Parę razy robiłam to na niej, ale nie bardzo mi odpowiada: jest niezbyt szeroka, na dodatek leży na niej laptop i kilka gazet.
– Nie. Idziemy do sypialni. – Nadaję ton przebiegowi spotkania. – Zapraszam.
– Mieliśmy przed grą ustalić zasady – przypomina Harding.
Jego głos brzmi tak męsko, że od razu robię się mokra.
– To rozgrzewka.
– OK. Raz mogę na to pozwolić. – Adam parska śmiechem i daje się zaprowadzić do pokoju.
Tak jak przed chwilą, przelatuje wzrokiem po wszystkim. Na środku pomieszczenia panoszy się wielkie łoże, przykryte narzutą pikowaną w romby. Wokół dywaniki, ściany oklejone satynową tapetą w tłoczone wzory, szafa – wszystko idealnie białe, niewinne. Chyba mu się tu podoba, bo lekko się uśmiecha.
YOU ARE READING
Anatomia uległości
RomanceUWAGA! Powieść wydana, prawa autorskie do tekstu wróciły do autorki w czerwcu 2019. Co się zdarzy, gdy na drodze Melanii Duvall, niezależnej i wyzwolonej trzydziestoletniej singielki, stanie Adam Harding? Co będzie, gdy ten twardo stąpający po ziem...