Rozdział 3

2.4K 40 2
                                    

– Czego się pan napije? – Uśmiecham się do Adama Hardinga.

Co za ciacho... Jestem pod wrażeniem. Wysoki: co najmniej sześć stóp, świetnie zbudowany. Aż się ślinię, widząc apetycznie zaokrąglone bicepsy, opięte rękawami marynarki szytej na miarę. Na pewno ciut młodszy ode mnie, ale to akurat zaleta, włosy dosyć długie, kolor bliżej nieokreślony, coś między miodem a karmelem. Ciepły jasny brąz? Opadają swobodnie i kończą się nieco poniżej płatków uszu. Silnie zarysowana, męska szczęka i wydatne kości policzkowe, spory nos z niewielkim garbem, pełne usta, no i te oczy. Błękitne, lodowate, niebieskie tak bardzo, że aż wydają się nieprawdziwe. „Może nosi kontakty?" – zachodzę w głowę, czy ludzkie oczy mogą mieć tak nienaturalnie czysty kolor.

– Poproszę coś zimnego – odpowiada ich właściciel bardzo męskim głosem, niskim i gardłowym, aż przechodzi mnie dreszcz. Naprawdę jest niesamowicie pociągający.

Przez interkom proszę Lizę, moją nową asystentkę, o dwie szklanki i butelkę schłodzonej wody Perrier. Dziewczyna spisuje się coraz lepiej, tym razem udaje się jej całkiem szybko uwinąć z zamówieniem i nie narobić przy okazji żadnych strat.

Wnosi wszystko na tacy, układa na biurku i bezszelestnie opuszcza biuro. Zauważam, że mój klient nawet nie zerknął na asystentkę, co wprawia mnie w bardzo dobry humor. Mam dosyć zachwytów nad tą nieopierzoną niunią. Od kiedy się pojawiła, niektórzy koledzy z kancelarii ewidentnie sfiksowali, zwłaszcza ci zbliżający się do czterdziestki, z wydatnymi brzuszkami i przerzedzonymi czuprynami. Owszem, ładna z niej dziewczyna, zgrabna i bardzo sympatyczna, ale to jeszcze dzieciak, ma zaledwie osiemnaście lat.

– Ciekawe wnętrze. – Harding rozgląda się z zainteresowaniem.

– Dziękuję. – Nalewając wodę, znów się uśmiecham.

Rzeczywiście, moje biuro nieco różni się od pozostałych. Ma raczej chłodny wystrój, bez tej paskudnej boazerii, która szpeci całą kancelarię. Białe ściany, okno przysłonięte roletą w stalowym odcieniu, posadzka z granitowych płyt wypolerowanych do połysku, blat biurka wykonany z oszronionego szkła – całość tchnie profesjonalizmem.

– Córka? – Adam Harding podnosi zdjęcie, jedyny osobisty akcent, jaki można tu znaleźć. – Śliczna, podobna do mamy.

– Siostrzenica – parskam śmiechem.

Komplement jest tak płytki, że aż mnie bawi. Tak samo bawi mnie mina mężczyzny, gdy to mówię.

– Przepraszam.

Najwyraźniej jest zakłopotany, bo zbyt szybko odkłada ramkę.

– W porządku. Do rzeczy, panie Harding. Obawiam się, że nie mam dobrych wiadomości. To stara sprawa, przedawniona, a nawet gdyby była aktualna, i tak nic by to nie dało. Urząd federalny nie popełnił najmniejszego błędu. – Przesuwam w jego stronę teczkę z ekspertyzą.

– Wiem. – Nawet nie zerka na dokumenty.

– Słucham?

– Pójdziemy na kawę? – Nachyla się nad biurkiem.

Mam wrażenie, że jestem w ukrytej kamerze. Co za dupek! Wkręca mnie? A może to jakiś żart chłopaków? Zemścili się, bo cisnęłam po nich, gdy ślinili się do Lizy? Niemożliwe. Myślę gorączkowo, co jest grane. Ekspertyza zajęła mi dwa popołudnia, kosztowała prawie osiem tysięcy i była zaliczkowana, widziałam ksero czeku załączone do dokumentów.

– Chyba się przesłyszałam – stwierdzam po chwili, starając się zachować olimpijski spokój.

– Nie przesłyszałaś się. – Od tej chwili mój gość cedzi słowa. – Chciałbym. Zaprosić. Cię. Na kawę.

Anatomia uległościWhere stories live. Discover now