|| Rozdział 5 - A w założeniu ojcowie mieli być dobrym pomysłem. ||

856 74 12
                                    

Kiedy Alec podszedł do niego, Magnus przez chwilę nie bardzo wiedział, jak się zachować. Wyglądał neutralnie, jak zawsze – smukły i wysoki, w tym paskudnym swetrze odstraszającym każdego w promieniu dwóch kilometrów i tak samo rozczochrany jak zwykle. Magnus w ogóle się go nie spodziewał i dlatego zamiast niego zareagował jego kształcony od tygodni, a może naturalnie wrodzony, mechanizm obronny. Mianowicie Magnus, zupełnie się nad tym nie zastanawiając, uderzył we flirty. Nie był przyzwyczajony do hamowania się w mówieniu komuś, że jest śliczny. Alec był śliczny – to nie była jego subiektywna opinia, ale po prostu fakt, jedynie głośno przez niego stwierdzony. Dopiero rumieniec Aleca przypomniał mu, że chłopiec nie jest jednym z chętnych, pakujących mu się do łóżka. Że nikt mu nigdy komplementów nie prawił i Magnus musiał trochę przystopować, jeśli nie chciał chłopakowi zrobić z mózgu mielonej papki.

A później, całkowicie wbrew swoim postanowieniom sprzed kilku minut, zgodził się na kawę. Kawa brzmiała jak randka. Więc, technicznie rzecz biorąc, zgodził się na randkę.

Pewnie powinien mieć z tego powodu wyrzuty sumienia. Miał Aleca nakierować. Pomóc poczuć się dobrze z samym sobą, przygotować go w pewnym sensie na przyszłą, brawurową miłość, no i zakończenie okraszone wielkim brokatowym napisem „Żyli długo i szczęśliwie". Nie umawiać się na kawki. Nie wyciągać łapki i poprawiać mu szalik, tylko po to, by przez moment pobyć choć trochę bliżej. By go dotknąć, nawet jeśli tylko przez szalik (zdaniem Magnusa tak samo okropny, jak wystający spod kołnierza kurtki ściągacz rozłażącego się swetra).

Nie miał. Był tylko zdumiony. Zaskoczony. Zszokowany i trochę zdezorientowany. I podekscytowany, bardziej niż powinien. Alec był... ładny. Niezwykle prosty, nieświadomie otwarty w kwestii uczuć malujących się na jego twarzy, jednocześnie ukrywający wszystkie myśli kryjące się za kurtyną tych cholernych włosów. To było wszystko, co o Alecu wiedział i co zdołał zaobserwować przez parę tygodni mijania się na korytarzu i trzy rozmowy. Dokładnie trzy.

Z dziwnym uczuciem odkrył, że faktycznie, szczerze i po prostu, chce iść na tę kawę. Porozmawiać z Aleciem na neutralnym gruncie, w miejscu gdzie chłopak nie będzie przejmował się rozpieszczonym rodzeństwem i zagrożeniem, że ktokolwiek znajomy poleci donieść jego rodzinie. Chciał poznać Aleca. Dowiedzieć się, dlaczego był taki smutny.

Jego zapał tłumiła jednak inna myśl. Alec złapał go akurat w momencie, kiedy szedł do jubilera, jednego z najlepszych, jakich udało mu się znaleźć, zastanawiając się, która bransoletka spodobałaby się Camille. Brał pod uwagę też naszyjnik. Camille lubiła błyskotki wszelkiego rodzaju.

Tylko, czy to było fair? Wiedział, czym skończy się jutrzejsze spotkanie z Camille. Będzie miło, ona jak zwykle doprowadzi go do istnego szaleństwa, a on odwdzięczy się jej dokładnie tym samym, nie ustępując pola. A później wróci do siebie – nigdy nie zostawał u Camille w łóżku. Gdyby został, byłaby to deklaracja czegoś więcej, więc zawsze zbierał swoje ciuchy i wracał do loftu na Brooklynie, często zostawiając piękną Belcourt jeszcze w pościeli, kuszącą porcelanową skórą, długimi rzęsami i kształtami, których Heidi Klum mogłaby tylko pozazdrościć. Czy to nie będzie obłudne, kiedy po nocy z Camille wyjdzie na kawę z Aleciem? Czy to w ogóle jest dopuszczalne?

Wzruszył ramionami, przekraczając próg sklepu jubilerskiego. Może nie byłoby, gdyby miał co do Aleca jakieś poważniejsze plany. Gdyby szedł na tę randkę z zamiarem zbudowania czegoś z Aleciem. Tak jednak nie było, bo nieważne jak dziwnie Magnus czuł się w towarzystwie Lightwooda – a mógł przysiąc, że Alec przyciągnął jego uwagę tak szybko, jak jeszcze nikt inny i to nie tylko ze względu na cudne oczka – to jednak na Aleca czekał ktoś inny. Ktoś inny był jego życzeniem, a Magnus miał tylko obserwować.

Tylko jedno życzenie || MalecWhere stories live. Discover now