|| Rozdział 3 - Bycie sobą jest jak zbyt gorące ciastko ||

815 81 3
                                    

Alec wiedział, że w poniedziałek będzie chory, ale nie przeszkadzało mu to zbytnio. Płuca paliły go od chłodnego powietrza, podobnie jak policzki i dłonie – zapomniał z domu rękawiczek, więc jedyną ochroną przed mrozem były za długie rękawy rozciągniętej bluzy, pod którą uciskała go odzież termiczna.

Lubił biegać, zwłaszcza w zimę. Pozwalało mu to się obudzić, pomyśleć chwilę w samotności i utrzymać formę, niezbędną przy jego trybie życia.

No i opędzić się od tych upierdliwych słów. Na nieszczęście Aleca, były z rodzaju tych, które najchętniej wsadziłby do skrzyneczki, a następnie obwiązał wstążeczką z kamieniem i wrzucił do jeziora.

O tym, że jesteś gejem.

Nie chciał. Nigdy nie miał zamiaru takim być, a to wszystko, cały ten absurdalny ambaras, wydarzył się bez udziału jego dobrej woli. Wszystko stało się samo, tak po prostu, a on jedyne, co mógł zrobić, to ukrywać to najskrzętniej, jak umiał. Samo bycie gejem nie było takie straszne – przez te wszystkie lata zdołał się już pogodzić z widmem wiecznego okłamywania rodziny i samotności do późnej starości. Niepotrzebne mu były miłości, ba!, wiedział, że nigdy nie były dla niego przeznaczone. Chciał tylko chronić swoje rodzeństwo, a jeśli musiał strzec ich nawet przed prawdą o samym sobie, niech tak będzie.

I Alec, do wczoraj, był z takiego obrotu spraw bardzo zadowolony. Chciał, by Izzy i Jace byli szczęśliwi. Tylko tyle.

A później przed oczami stawał mu Magnus Bane, błyszczący w brokacie i złocie, z migoczącym światłem w złotych oczach, i jego słowa.

Bycie sobą nie jest takie złe.

Nie, jeśli bycie sobą zakłada bycie głośnym, nieśmiałym bądź zwykłe błyszczącym. Jednak Alec był po prostu inny. W sposób, którego rodziny, takie jak jego, nie tolerowały. Nie rozumiały i nie akceptowały.

Alec zadrżał na myśl o minie Jace'a, jeśli się dowie. Jace nigdy by go nie porzucił – Alec to wiedział. Jace go przecież kochał. Nawet jeśli czułby do niego obrzydzenie, nie zostawiłby go. Zostałby, jakby nic się nie stało, bo miał wobec Aleca dług braterskiej miłości. A to byłoby jeszcze gorsze niż gdyby po prostu wykrzyczał mu w twarz, że go nienawidzi. A Izzy... Izzy też go kochała. Też by nie odeszła. Nie straciłby ich, a jednocześnie pozostałby sam. Alecowi serce się ścisnęło na myśl, że Jace z Isabelle mogliby go znienawidzić. Że mogliby przestać widzieć w nim perfekcyjnego brata, którym zawsze starał się dla nich być.

Narzucił sobie szybsze tępo, oddychając głębiej. Czuł, jak serce obija mu się mocno o żebra i słyszał tupot własnych stóp, uderzających o zmarzniętą ziemię.

Jeśli nas kochają, to nas akceptują. Chyba, że nie kochasz sam siebie.

Alec wiedział, co Magnus Bane chciał mu powiedzieć. I wiedział, że chłopak miał rację. Co do wszystkich, tylko nie co do niego. On nie miał szansy na takie szczęście. Zbyt bardzo się bał, zbyt kurczowo trzymał się rodzeństwa, które było całym jego światem, całą podporą.

Przyspieszył jeszcze bardziej, niewinna przebieżka zamieniła się w kilkuminutowy sprint. Płuca paliły, podobnie jak wszystkie mięśnie, nieodpowiednio rozgrzane do takich ekscesów, ale Alec nie przejął się tym. Otarł pot z czoła rękawem szarej, spranej bluzy i przeszedł w powolny marsz, pozwalając rozszalałemu sercu przybrać trochę spokojniejszy rytm.

Może, gdyby czuł się dobrze z tym, kim jest, byłoby inaczej. Może miałby odwagę spróbować być sobą, a później spróbować być z kimś. I może nawet byłby z tego dumny.

Jęknął na sam widok piekarni, znajdującej się na rogu. Przeszklona ściana pozwalała mu dojrzeć ekspedientkę, układającą drożdżówki na ladzie, świeżutkie i z serem. Szybko przełknął ślinę i przeszukał kieszenie. Wyszedł z domu bez śniadania i teraz, po tak intensywnym wysiłku, czuł jak wszystko przewraca mu się w żołądku. Pogratulował sobie w myślach wzięcia dresów z zapinanymi kieszeniami, a do tych kieszeni wsadzenia portfela. Brawo, Alec. Mądry z ciebie chłopiec.

Tylko jedno życzenie || MalecWhere stories live. Discover now