|| Rozdział 25 - Jestem gotowy ||

356 42 6
                                    

Alec siedział na ławce w parku.

Było to niezwykłe wydarzenie, bo wybijała właśnie dziesiąta trzydzieści w piątek, a Aleca nie było na lekcjach. Nie zdarzyło się to od... W sumie od nigdy.

Naprawdę miał zamiar się w szkole pojawić. Obok niego na ławce leżał przygotowany plecak, jednak kiedy szedł przez park, usiadł na ławce i już na niej został. Nie miał siły iść dalej. Wczoraj wrzucił do szafki Magnusa ostatni liścik i szczerze mówiąc na samą myśl robiło mu się trochę niedobrze.

Przymknął oczy. Nogi miał wyciągnięte, stopy oparte piętami o chodnik, skrzyżowane w kostkach. Zacisnął dłonie w kieszeniach.

Co za idiotyzmy! Że też dał się Isabelle namówić!

Niebo nad nim było niebieskie, a słońce grzało przyjemnie policzki. Poluzował szalik, mając wrażenie, że samoistnie zacieśnia mu się na gardle. Spojrzał na ciemny wyświetlacz telefonu, leżącego na jego kolanie.

Magnus nic nie napisał. Nie odezwał się. Przez cały tydzień nawet nie spojrzał w jego stronę. W zeszły piątek Alec sam nie miał odwagi, by na niego spoglądać. Kiedy przechodził obok szafki, spuszczał wzrok, a widząc Magnusa przed szkołą – smukłego, o umalowanych powiekach i z papierosem między ciemnymi wargami, odwracał się na pięcie.

Wstyd wciąż dławił go w piersi. Jeśli Magnus nie przeczytał listów, nie było tak źle. Alec po prostu wyszedł na desperata (czy nie był trochę desperatem?), ale bardzo źle było, jeśli Magnus jednak je przeczytał i uznał, że są żałosne. Że Alec sam w sobie jest żałosny.

Był koniec marca i z czasem robiło się coraz cieplej. Wiedział, że nie ma szans, by słońce już go przypiekło, więc mimo swędzącej chęci, by pobiec jak najdalej, został na miejscu. Oparcie ławki wbijało mu się w kręgosłup tuż pod łopatkami.

Wtedy telefon rozdzwonił się na jego nodze.

Znaczy, najpierw spadł na chodnik. Czując wibrację, Alec wyrwany z dziwnej senności, wyprostował się gwałtownie, zrzucając go na bruk.

Rzadko klął, ale to był jeden z tych momentów, w którym przechodząca niedaleko kobieta spojrzała na niego z oburzeniem. Prawie się zarumienił, ale zbyt był zajęty egzaminowaniem telefonu.

Dzwoniła Izzy. Poczuł, jak serce, gwałtownie obijające mu się o żebra, nieco zwalnia.

— Hej, bracie. — Jej głos był radosny i rześki przy jego uchu. — Gdzie cię wywiało?

— Do parku — odburknął Alec.

Chwilowa cisza, w tle bełkot szkolnego korytarza.

— To znaczy, że nic?

Najpierw wziął głęboki wdech i potężny wydech. Nie chciał o tym rozmawiać, nawet z Isabelle.

Ten wstyd. Wstyd intymności tego, co napisał, co przekazał.

— Nic — odpowiedział przez zęby, a potem, nie mogąc powstrzymać goryczy, dodał: — Powiedziałem mu wszystko. I wybaczyłem tyle...

— Wybaczyłeś? — przerwała mu Isabelle, a Alec oczami wyobraźni mógł zobaczyć jak marszczy noc i wysuwa z zaciekawieniem podbródek.

Przypomniał sobie Camille. Jej blond włosy, duże zielone oczy, proste plecy, dorodne kształty. Dłonie Magnusa na jej ciele.

Dlatego Magnus się nie odzywał? Wrócił do niej? Była bardziej otwarta, bardziej zabawna? Śliczniejsza? Bardziej... gotowa?

— Na początku był problem — westchnął. — Już po problemie. Znaczy było. Teraz nie jestem pewien.

Gdzieś w oddali zabrzmiał dzwonek.

Tylko jedno życzenie || MalecWhere stories live. Discover now