|| Rozdział 23 - Zawód osób ukochanych ||

506 56 13
                                    

Maryse Lightwood nie czuła się zbyt dobrze w roli matki.

Kiedy zaszła w ciążę po raz pierwszy była stanowczo za młoda. Nie chciała mieć dzieci, bynajmniej nie w tamtym momencie. Dopiero, co zaczynała w rodzinnej firmie – jej kariera zawisłaby na włosku, gdyby pozwoliła sobie na choćby miesiąc wolnego, zwykłej rozpusty i zupełnego marnotrawienia czasu na zajmowanie się małym, nowym dla świata człowieczkiem.

Musieli przełożyć wesele, bo nieślubne dziecko było nie do pomyślenia. Z długotrwałego narzeczeństwa, mającego potrwać lata, zanim uda im się ustabilizować na rynku, zrobił się pospieszny ślub, pierwszy apartament, a później poród.

Wróciła do pracy tydzień później, oddając małego, rozkosznego berbecia pod opiekę piastunce. Alec już jako niemowlę miał na główce szopę ciemnych włosów, a z bladej twarzy wyzierały ogromne błękitne oczy, które Robert zawsze określał jako „podejrzanie niewieście", a nad których kolorem ona nie potrafiła przestać się zachwycać.

Teraz oczami wyobraźni widziała tamto dzieciątko, pulchniutkie i kochane, którego wychowanie poświęciła dla kariery, ale przed sobą nie miała już chłopca. W jej gabinecie siedział mężczyzna, wysoki, o szerokich ramionach i ostrej, posępnej twarzy. Zerknąwszy na niego znad krawędzi laptopa, wydawało jej się, że prawie go nie zna, kiedy marszczył w zamyśleniu nos, a tylko oczy potrafiła poznać. Przez lata nie straciły koloru.

Kiedy zauważyła problem, Alec był już nastolatkiem i definitywnie przestał potrzebować matczynego ciepła. Robert od zawsze był przekonany, że Alec – jako pierworodny – pójdzie w ich ślady, a ona założyła, że owszem, przecież to największe marzenie ich syna.

— Nie chciałem. Czemu nie możecie przekazać tego zaszczytu Isabelle albo Jace'owi?

— Bo Isabelle jest kobietą. A Jace Herondalem. Jesteś jedynym Lightwoodem, który ewentualnie mógłby się znaleźć na tym stanowisku.

— Więc może...Może można znaleźć innego spadkobiercę. Który będzie zainteresowany.

Tamtego dnia myślała, że Alec wymyśla, robi im na złość. Przechodzi spóźniony okres nastoletniego buntu, albo się w coś wplątał i przez to zaczął rezygnować z marzeń, które spełniać pragnął od zawsze.

— Nawet go nie znasz! Gdybyś była matką, na jaką Alec zasługuje, wiedziałabyś, że nigdy w życiu nie tknąłby narkotyków! Albo, że nie chce pracować w twojej pieprzonej firmie.

Słowa Jace'a były bezczelne, ale nie niesłuszne. Obiecała sobie przecież, że zacznie obserwować Aleca i robiła to... Do czasu, aż przyjechał Robert. Wtedy zaczął pokazywać i mówić różne rzeczy, a ona zapomniała zupełnie o tych wątłych protestach.

— Max nadawałby się o wiele lepiej niż ty. Żałuję, że to Max był tam wtedy zamiast ciebie.

To prawda, stwierdziła, patrząc teraz na Aleca, odpychając na dalszy plan odległy, wciąż piekący ból po stracie Maxa. On się nie nadawał, a brak kompetencji zwiększał również brak jakichkolwiek chęci. Do wszystkiego co mu zalecała pałał tak gorącą nienawiścią i tłumioną niechęcią, że zastanawiąjące stało się jej wcześniejsze przeoczenie.

— Co sądzisz o naszej dzisiejszej pracy? — spytała go od niechcenia, powracając do monotonnego pisania na laptopie.

Alec spojrzał na nią z zamglonym spojrzeniem, wyrwany nagle z myśli. Skulił ramiona i uśmiechnął się zbolało. Maryse nie mogła znieść tego niepozornego grymasu.

— Ciekawa — stwierdził zdawkowo. — Bardzo przydatna.

Jak bardzo była zmanipulowana, by przez lata słyszeć w tych wypowiedziach entuzjazm, kiedy jedyne czym były przepełnione to niezwykłą suchością i goryczą?

Tylko jedno życzenie || MalecWhere stories live. Discover now