Ten sam kask, o którym mówiła Mani. Te same płomienie. Ta sama kurtka.

-Jeśli idziemy w dobrą stronę, to przynajmniej na miejscu jest o jednego mniej - Dinah trafnie zauważa, a następnie zajmuje miejsce Ally z samego przodu, nadając tempa naszemu marszowi.

Tym razem nie mija nawet pięć minut a w oddali widzę coś na wzór drewnianej chatki. Podchodzimy bliżej, a zarys lekko spróchniałych desek jest coraz wyraźniejszy. W kilku miejscach w ogóle ich brakuje albo są złamane w połowie.

Jeśli moja Lo spędziła ostatnią noc, która była dość chłodna, w tej ruderze, to ci bandyci mnie popamiętają. Nie chcę nawet myśleć czego jeszcze mogło jej brakować. Co jeśli nie dawali jej jeść? Ona jest w ciąży, potrzebuje jedzenia bardziej niż w zwykłych okolicznościach.

-Dobra, działamy według planu. Dinah, zostań tutaj z pieniędzmi i wejdź dopiero, jeśli Ally da ci znak. Ally, ty podejdź bliżej w jakieś miejsce, z którego będziesz miała na nas dobry widok. Tylko tak, żebyś nie straciła kontaktu z DJ. Mani, idziemy.

-Mani! - ledwo ruszyłyśmy, a już zatrzymuje nas lekko przestraszony głos Dinah.

Dziewczyna podbiega do Normani i chwytając jej twarz w dłonie, przyciąga ją do pocałunku. To wcale nie jest tak, że mamy czas, ale mimo wszystko postanawiam dać im chwilę. Zerkam w tym czasie na Ally, która rzuca mi porozumiewawcze spojrzenie.

-Uważaj na siebie - Dinah mówi do swojej dziewczyny, gdy wreszcie rozłączają swoje usta.

-Obiecuję.

-Kocham cię.

-Kocham cię.

Para dzieli ostatni pocałunek zanim Mani do mnie podchodzi. Skinieniem głowy przekazujemy sobie, że powinnyśmy już iść. Ruszamy z miejsca, lecz nie mija nawet chwila, a zauważam samochód wystający zza chaty, zapewne zaparkowany przed wejściem. Wskazuję na niego ręką, by ponownie otrzymać skinienie jako znak, że wszystko jest zrozumiałe. Postanawiam lasem okrążyć budowlę, by mieć lepszy widok na wejście, cały czas nie tracąc odwagi przez świadomość, że moja przyjaciółka jest zaraz obok.

Gdy planuję powoli wyjść zza drzew, drzwi od chaty zaczynają skrzypieć. Od razu cofam się z powrotem w głąb roślinności i pochylam się, by być jeszcze mniej widoczną. Drewniane drzwi, a bardziej wrota, otwierają się, a mnie krew odpływa, gdy zauważam w nich moją malutką Lo.

Ręce ma związane jakimś grubym sznurem, który zapewne mocno ją obciera. Jej usta są zatkane jakąś białą szmatą, która nawet nie chcę myśleć gdzie leżała zanim bandyci użyli jej do odebrania mowy mojej dziewczynie. Nawet jej włosy, które zazwyczaj i tak są w nieładzie, są splątane i odstają na wszystkie strony. Na pewno nie jest to akceptowalny wygląd, nawet dla samej zielonookiej.

Sama już nie wiem co mam czuć w obecnej sytuacji. Z jednej strony nie jestem nawet w stanie opisać jak bardzo się cieszę, że mogę ponownie zobaczyć moją cudowną dziewczynę, ale z drugiej łzy cisną mi się do oczu i chcę krzyczeć, bo nie mogę do niej tak po prostu podejść i jej pocałować. Chcę, żeby już była bezpieczna, czy to tak dużo?

Zaraz za dziewczyną wychodzi wysoki, postawny mężczyzna. Kładzie swoje wielkie łapsko na jej plecach, a mi od razu krew zaczyna gotować się w żyłach. Niestety ponownie odpływa, gdy w wolnej ręce porywacza zauważam sporych rozmiarów nóż. Jeśli znajdę choćby jedno skaleczenie na ciele mojej księżniczki, to skaleczę tego typa tak, że nie będzie musiał się martwić tym, że kiedyś założy rodzinę.

But my heart knowsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz