Rozdział 26 Ciąg dalszy złych wieści

482 48 19
                                    

Po kilku godzinach w Antracytowej Sali zapanował spokój.

Akolici wrócili do swoich zajęć, treningi znowu się zaczęły, a po jakimś czasie część z nich poszła do świątyni na tyłach Zakonu. Koniec Inicjacji odbył się kompletnie inaczej. Jeszcze nigdy nie spotkali się z sytuacją, w której jeden z przyszłych akolitów po zakończeniu walki byłby na skraju życia i śmierci. Tym bardziej zdziwili się, gdy kolejny z nich okazał się umierający.

Srebrzyści, którzy byli poparzeni, wyszli z tego bez szwanku. Tkacz Krwi mógł łatwo sprawić, by poparzona skóra zniknęła z ich ciała. Ta informacja wystarczyła wszystkim akolitom. Nikt nie zdawał się przejmować resztą. Nie obchodziło ich to, czy Orfanie, Promieniści albo Vaanie przeżyją. Tylko Amaya i Rai okazali się w bardzo złym stanie. Choć pomoc przybyła naprawdę późno, zdawało się, że mogli z tego wyjść bez większych powikłań, choć wymagało to trochę czasu. Callian, choć całe to życie w Zakonie wśród Srebrzystych nadal było dla niego nowością, wiedział, że ich dobry stan zawdzięczali portalowi.

W momencie, gdy spanikował i użył zaklęcia, wywołując potężny promień światła, zabił Zelśnionego. Dzięki temu została ostatnia dwunastka, więc wszyscy przeszli przez portal, który aktywował się po zabiciu ostatniego odpowiedniego uczestnika Inicjacji. Chwilowa nieśmiertelność, by została odpowiednia ilość akolitów, uratowała Amayę i resztę. Co prawda nie uleczyła ich kompletnie, jednak dzięki temu rana zadana przez Torryna nie była śmiertelna. Choć dziewczyna z każdą chwilą traciła ogromnie dużo krwi, nie zginęła. Rai, jak i pozostała dwójka Srebrzystych, został poparzony przez zaklęcie Calliana.

Chłopak siedział z resztą Vaanów w Jadeitowej Sali, przy posągu Rhei. Połowa pomieszczenia była półokrągła, przez co Callian miał wrażenie, że wszystko, co znajdowało się na wklęsłej ścianie, wpatrywało się w niego. Oceniało. Że wiedziało dokładnie, co takiego zrobił. On sam bardzo dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Zabił.

Spojrzał na swoje roztrzęsione dłonie. Nie mógł sprawić, by przestały drżeć, cały trząsł się z przejęcia. Pełno natarczywych myśli dobijało się do jego umysłu. Tak wiele stało się w tak krótkim czasie. Torryn prawie zabił Amayę. On sam użył zaklęcia, jednocześnie ratując ich i zabijając Zelśnionego. Przeżyli i stali się pełnoprawnymi akolitami Zakonu Krwi. Poczucie triumfu przeplatało się w nim z wszechogarniającą rozpaczą.

Smukła dłoń o karmelowym odcieniu zacisnęła się na ramieniu Callian.

— Nie martw się — powiedziała Thalia miękkim głosem. Jej długie uszy poruszyły się nieco, gdy uśmiechnęła się ciepło do chłopaka. — Słyszałam, że macie tutaj najlepszą pomoc medyczną. Wyjdzie z tego.

— Kiedy sprawdzaliśmy to miejsce...

Pandora chrząknęła głośno, przerywając Emricowi.

— Kiedy Pandora sprawdzała to miejsce — powiedział z naciskiem, patrząc wymownie na przyjaciółkę — dowiedzieliśmy się, że wasz medyk jest w stanie wyleczyć wszystko. Pewnie nie jest z nimi tak źle.

To nie jest nasz medyk — przeszło mu przez myśl — ja nawet nie należę do tego miejsca. Nie chcę należeć.

Pokręcił głową roztargniony. Nie wiedział, co o tym myśleć. Martwił się. Jego serce przepełniała rozpacz i ogromne poczucie winy. Jeśli Amaya umrze z jego winy, nigdy sobie tego nie wybaczy. Rzuci się z platformy w Otchłań i dołączy do niej w Pustce. Był tchórzem. W tamtej chwili miał to głęboko w nosie.

— Szkoda tylko, że trafiłem Raia. — Westchnął ciężko. — Mogłem, chociaż celować w Torryna. — Spojrzał twardo na jedynego człowieka w tamtej sali.

Dziedzictwo Orfanów: Zakon Krwi | Tom IWhere stories live. Discover now