Rozdział 35 Dotyk

73 8 0
                                    

Huk wodospadu rozbrzmiewał w uszach i dzwonił w głowie Amayi. Delikatna mgiełka unosiła się wokół drobnej sylwetki dziewczyny, usadowiła na jej języku słony posmak. Nogi zwisały beztrosko z platformy, a stopy zanurzały się co rusz w chłodnej tafli. Czuła spokój, lecz i nikłe podekscytowanie. Choć bała się wody i głębin oceanu, w tamtej chwili nie odczuwała strachu. Myślała tylko o matce. Za chwilę miał nastąpić dziewiąty dzień falnezu. Już jutro.

Machinalnie dotknęła wisiorka na szyi, gdzie wcześniej spoczywał biały kruk. Zamiast symbolu Orfanów, zawiesiła kwiatka z alabastru, by zawsze mieć go przy sobie. Nie miała pojęcia, do czego konkretnie miał służyć, dlatego tym bardziej wolała być czujna. Choć czuła się źle, rezygnując z herbu, w tamtej chwili to nie miało dla niej większego znaczenia. Sentymenty i kulturę musiała odstawić na bok, nieważne jak bardzo ją to ubodło.

Oparła się ciężko o betonową podłogę, odchylając nieco. Nie mogła uspokoić galopujących myśli. Odkąd dostała paczuszkę, Yaala i Zemira to jedyne, na czym mogła się skupić. Choć bardzo nie chciała układać różnych scenariuszy w głowie, to było silniejsze od niej. Miała ogromną nadzieję, że wszyscy przeżyli. Że jej matka znalazła rozwiązanie na odzyskanie stolicy. Może ten dziwny kwiatek jakoś ją do niej doprowadzi?

Spojrzała ulotnie w stronę stajni. Nie miała pojęcia jak polecieć na Bao czy dziwnej płaszczce, którą widziała ostatnio w dniu Pożegnania, jednak wiedziała, że wystarczyło jej tylko trochę motywacji. Dopóki nie była pewna, że jest bezpieczna poza murami Zakonu, nie miała zamiaru się wychylać, by zginąć w samobójczej misji.

Prześlizgnęła wzrokiem po coraz bardziej jaśniejącym niebie. Przez przeszkloną kopułę altany mogła dojrzeć kłębiaste chmury, płynące powoli w nieznane. Pozwoliła sobie, by ten widok otulił ją nadzieją i poczuciem błogości. Sama ulotna myśl o możliwym spotkaniu z matką sprawiała, że ciarki ekscytacji przebiegały po jej ciele. Już jutro. Już jutro przekona się, co jej matka miała na myśli. Już jutro zacznie się kompletnie nowy rozdział.

— Dopiero zaczęłaś pełnoprawne życie w zakonie, a już uciekasz z porannej mszy? Czekasz, aż ktoś cię tam zaniesie, księżniczko?

Z perspektywy do góry nogami Naos szedł po suficie w jej stronę. Amaya uśmiechnęła się nieco.

— Bardzo zabawne. Byłabym wdzięczna, gdybyś tak do mnie nie mówił. I wiesz... nigdy nie byłam grzecznym dzieckiem. — Wzruszyła ramionami. Mimowolnie przypomniała sobie wszystkie momenty, gdy odpuszczała sobie lekcje łucznictwa, czy lektury z Theronem. Oddałaby wszystko, by mieć choć jeszcze jedną.

— Och, w to nie wątpię.

Naos usiadł obok, podkulając nogi, by nie zamoczyć butów. Dziewczyna odwróciła się do niego dramatycznie.

— Mówisz tak, jakbym to tylko ja robiła coś złego. Ty też tu jesteś. — Wskazała na niego palcem. — Już nie rób ze mnie takiej rebeliantki, buntowniku. — Dotknęła go palcem w klatkę piersiową, rozkoszując się możliwością noszenia rękawiczek. Teraz gdy już obwieszczono, że są akolitami zakonu i wszyscy dowiedzieli się o jej tożsamości, musiała uważać. Jednak wyniknęło z tego również coś dobrego. Mogła wrócić do rękawiczek. Już nie musiała ukrywać swojego Daru, więc nie udawała.

Spojrzała na swoje dłonie schowane w chabrowym atłasie. Czuła znajome bezpieczeństwo i komfort. Brakowało jej tego. Miała wrażenie, jakby bez nich była obnażona. Tak krucha, bezbronna. Rękawiczki były jej murem, pewnikiem spokoju. Cały stres, który kumulował się w niej w te wszystkie tygodnie bez ochrony, zniknął w jednym momencie, gdy znowu mogła je założyć. Odetchnęła głęboko.

O Kha, dziękuję.

Wrócenie do nich znaczyło również, że już nie musiała rozwijać swojego Daru. Zrobiła to głównie ze względu na Inicjację, by upewnić się, że nie zemdleje przez zwykły dotyk. Nadal w jej głowie panował mętlik. Wcześniej, czując nową wolność i swobodę w dotyku, zastanawiała się, czy by nie poprowadzić tego jeszcze dalej... Jednak strach nadal czaił się na obrzeżach jej świadomości, wciąż podszeptywał, że może stać się potworem. Że obudzi w sobie coś, czego nie będzie w stanie okiełznać.

Dziedzictwo Orfanów: Zakon Krwi | Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz