Rozdział 8 Czerwone kwiaty rodzą wspomnienia

784 62 29
                                    

Włosy zaczepiały się o każdy kamień, roślinę czy korzeń, które wystawały z ziemi. Miały ponad dwa metry długości i Amaya zaczęła żałować, że nie wzięła nic, co pomogłoby jej je spiąć. Już wcześniej chciała poprosić Calliana o zaplecenie warkocza, jednak Naos i Vaia wciąż naciskali na brak czasu. „Musimy się spieszyć!" - krzyczeli. Księżniczka przewróciła w myślach oczami. Po co się spieszyć? Jej rodzina była martwa, cały jej kraj przejął potężny mag, a ona wlokła się na moczarach. W dodatku bez butów!

Z obrzydzeniem spojrzała na swoje stopy, które były pokryte błotem. Nigdy w życiu nie przydarzyło jej się nic podobnego. Nikt nigdy nie upokorzył jej w taki sposób. Gdyby tylko jej matka żyła, nigdy nie pozwoliłaby...

— Księżniczko, pospiesz się! — Głos Naosa rozległ się daleko przed nią. Westchnęła głośno i szarpnęła włosami, które zaplątały się w gałęziach drzewa, koło którego przeszła. Miała tego dość. Maszerowali kilka godzin, boso na dodatek bez koni czy innego pojazdu. Nie było przy niej Renny. Nie miała przy sobie swojego szkicownika. Nic na przebranie się. Szczotki do rozplątania włosów. Miała ochotę po prostu usiąść na pobliskim kamieniu i się stamtąd nie ruszać.

— Księżniczko. — Elf powtórzył z naciskiem, wracając się do niej.

Amaya nie wiedziała, czy powtarza jej tytuł z szacunku, czy ze złośliwości. Biorąc pod uwagę jego wcześniejsze docinki, domyśliła się, że znowu ją obrażał. Co za tupet! Kończyła rozplątywanie pojedynczych włosów, gdy stanął przy niej, wzdychając ciężko.

— Cieszę się, że nie zapomniałeś kim jestem, jednak i tak wydajesz się to ignorować. — Poprawiła włosy, przeczesując je palcami. Chociaż tyle mogła zrobić. — Potrzebuję butów. — Wskazała dłonią na swoje stopy, poruszając nieznacznie palcami, które grzęzły w błocie. Amaya miała wrażenie, że za chwilę zwymiotuje. — Jakiegoś pojazdu, dzięki któremu dostaniemy się szybciej do celu i na miłość Kha! — Rozejrzała się wokół i po chwili spojrzała na swoje zniszczone włosy. — Niech ktoś przyniesie mi szczotkę!

— Wcześniej wydawałaś się bardziej rozsądna. — Elf prychnął, na co Amaya spojrzała na niego oburzona. Jak śmiał?

— Wcześniej nie musiałam maszerować kilka godzin w takich warunkach!

— No trudno. Na Ziemi Niczyjej również nie ma żadnych władców. — Uśmiechnął się złośliwie i odwrócił na pięcie. — Przepraszam bardzo, ale nie będę przyjmował rozkazów od kogoś, kto nawet nie jest pełnoletni. I nie zasiadł na tronie. — Zaczął wyliczać, ponownie się do niej odwracając. — I jest zwykłym dzieckiem. — Spojrzał na nią dobitnie, na co Amaya wzięła głęboki wdech. Prawie zachłysnęła się zdziwieniem.

— Nie jestem dzieckiem. — Dotknęła swojej klatki piersiowej, jakby ten gest mógł wzmocnić jej argument. — I to, że moje królestwo jest zdewastowane, nie znaczy, że nagle nie mam władzy.

— Ale za to znaczy, że jest z ciebie cholerna egoistka. — Przyjrzał się dosadnie, jakby nie mógł uwierzyć jej słowom. — Kto w takiej sytuacji pomyślałby o dogodzeniu sobie, zamiast o rodzinie, która najprawdopodobniej nie żyje? — Był zdziwiony jej zachowaniem i nie zamierzał osładzać dla niej prawdy. Po chwili ponownie się odwrócił i przyspieszył kroku. Widocznie nie chciał już z nią rozmawiać.

— Cholerna księżniczka. — Usłyszała, jak mamrocze pod nosem i westchnęła ciężko.

— Ktoś, kto praktycznie nie miał rodziny — szepnęła do siebie, ściskając mocno białego kruka, który nadal wisiał na jej szyi.

Zdusiła w sobie ból, który zrodził się ponownie na krótką myśl o śnie. Ten widok nawiedzał ją od momentu śmierci Avis i Amaya wiedziała, że nigdy nie odejdzie. Jej siostra była martwa. Te słowa jakby dopiero wtedy dotarły do niej dosadnie i czysto. Nie miała nikogo. Wszyscy zostali zabici. Co z jej matką, Talą, ojcem? Czy uciekli? A Renon, Theron albo Renna? Czy dali radę uchronić się przed śmiercią? Nie wiedziała tego. I straszliwie bała się, że nigdy się nie dowie.

Dziedzictwo Orfanów: Zakon Krwi | Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz