Kostur

219 25 23
                                    

Tym razem ich podróż przebiegła bez zakłóceń. Całą drogę przebyli praktycznie w ciszy. Darius wyraźnie przewodził grupie. W milczeniu szedł przodem, w pewnej odległości od reszty drużyny. Amanda również była milcząca, jedynie Corey od czasu do czasu zamieniał kilka słów z Edwarem. Rycerz odpowiadał spokojnie na wszelkie pytania młodszego towarzysza, choć sam nie odrywał oczu od Amandy. Martwił się jej nagłym brakiem entuzjazmu czy chęci do wszelkiej rozmowy.

Jeszcze przed zmierzchem udało się im dotrzeć na płaskowyż. Całą czwórką stanęli przed jaskinią, w której ponoć miał być ukryty kostur przeznaczony dla Amandy. Miał być jej bronią przeciwko elfom. Źródłem mocy, o posiadaniu, której wciąż nie była przekonana.

Wszyscy, oprócz Dariusa, przyglądali się niepewnie wejściu do jaskini. Wejście, to było zbyt duże słowo. To była raczej szczelina między skałami, która miała prowadzić do skalnej komnaty, gdzie znajdował się kostur.

– Jesteś pewien, że to tutaj? – Amanda zwróciła się do Dariusa. To były jej pierwsze słowa wypowiedziane do niego po porannej sprzeczce.

– Tak – odpowiedział krótko.

– I ja ma wejść tam zupełnie sama? – upewniła się.

– Tak – powtórzył. – Nikt oprócz ciebie nie może tam wejść. Nie znam dokładnie szczegółów zaklęcia, ale każdej innej osobie, której w żyłach nie płynie królewska krew, grozi śmierć, jeśli spróbuje dostać się do środka.

– Nie podoba mi się, że musi iść tam sama – mruknął Edwar.

– Przecież nic się jej nie stanie. – Darius zaczął tracić cierpliwość. – Nikt nie dostał się tam do środka przez te lata. Co najwyżej natrafi tam na pająki.

– Nie lubię pająków – wtrącił Corey, zwracając na siebie uwagę pozostałych.

Darius westchnął.

– W porządku – zignorował młodego maga – chcesz, to idź tam razem z Amandą – powiedział do rycerza. – Przekonasz się na własnej skórze, jak działa zaklęcie.

– A może zaklęcie od dawna już nie działa, magicznego kijka już tam nawet nie ma? – Edwar nie ustępował.

– Działa. Wyczuwam magię w tym miejscu – nareszcie Corey powiedział, według Dariusa, coś sensownego.

– A więc idę. – Amanda zrobiła dwa kroki, ale Edwar złapał ją za ramię.

– Poczekaj, przyda ci się jakaś pochodnia.

Rycerz wyjął kilka skrawków materiału ze swojego tobołka, a następnie oplótł je wokół grubego patyka, który znalazł w pobliżu.

– Teraz przydałoby się to zapalić.

– Może ja pomogę – wtrącił Corey. Wziął do ręki prowizorycznie przygotowaną pochodnię. Jego uśmiechnięta twarz spoważniała. Skupił całą swoją uwagę na materiale, po czym powiedział: – Fuea.

Pochodnia zajęła się żywym ogniem, na widok którego Edwar i Amanda uśmiechnęli się nieznacznie, natomiast Darius przewrócił oczami i mruknął:

– Dobrze, że nie spaliłeś połowy lasu.

– Świetna robota. – Amanda klasnęła w dłonie, zupełnie nie zwracając uwagi na słowa Dariusa. Przejęła płonącą pochodnię z rąk Corey'a i ruszyła przed siebie.

Dziewczyna przecisnęła się przez szczelinę, rozświetlając sobie drogę płomieniem. Jednak zamiast groty, trafiła na ciemny, skalny korytarz. Szła powoli. Rozglądała się czy aby na pewno nie czyhają na nią jakieś pająki. Zawsze uważała je za pożyteczne stworzenia, ale wolałaby, żeby żaden z nich nie spadł w tej chwili jej na głowę.

Amanda ✔Where stories live. Discover now