Epilog

190 15 4
                                    

Pchnęła drzwi i wyszła na balkon. Kamień nagrzał się od porannych promieni i teraz przyjemnie grzał ją w gołe stopy. Zostawiła za sobą gwar i harmider panujący w komnacie i podeszła do balustrady. Na chwilę zamknęła oczy, wystawiając twarz do słońca. Przyjemny wiatr, zapowiadający nadchodzące lato, smagał jej prostą sukienką.

Lubiła tę atmosferę i odgłosy zamku tętniącego życiem. Jednak, gdy potrzebowała chwili wyciszenia, wychodziła na ten balkon i patrzała w niebo... Oczywiście jeśli akurat słońce nie świeciło jej w oczy.

Spojrzała w dół. Ponieważ balkon znajdował się bardzo wysoko, miała stąd idealny widok na cały zewnętrzny dziedziniec, gdzie również panował niemały ruch. Wszyscy mieszkańcy zamku byli zaangażowani w przygotowania do wieczornego przyjęcia. Nadjeżdżały też wozy z towarami lub karoce i powozy z zaproszonymi gośćmi, także z tymi z innych krain. Wszyscy musieli przyznać, że odkąd Amanda zasiadła na tronie, do Królestwa powrócił dobrobyt godny czasom panowania króla Adama i królowej Margot, jej rodziców. Handel oraz stosunki między Królestwem a pozostałymi krainami kwitły. Nikt nie mógł narzekać na brak zajęcia, czy też biedę.

Amanda nie miała pojęcia, jak udało jej się tak szybko odbudować Królestwo zniszczone przez elfy, ale była pewnie, że to zasługa osób, które ją wspierały na każdym kroku, a także dzięki pracowitości jej poddanych.

Dzięki temu mogli dziś świętować. Jak co roku.

To już sześć wiosen minęło odkąd pokonali elfy w wielkiej bitwie i odkąd wygnali je z Królestwa raz na zawsze.

Sześć wiosen, odkąd Amanda po raz ostatni widziała Dariusa...

I choć mieli co świętować, zwłaszcza że przyjęcie było jednocześnie powiązane z urodzinami królowej, to sama Amanda nigdy nie potrafiła w pełni radować się tym dniem. Co roku odczuwała pustkę, wyrwę w sercu, którą pozostawił anioł. Jej anioł stróż.

Nie potrafiła nic na to poradzić. Wiedziała też, że już nigdy nikogo tak nie pokocha. I jak do tej pory tak się właśnie stało. Nikt nie mógł wypełnić tej pustki, czy też zając miejsca Dariusa.

Mimowolnie wzrok Amandy odnalazł w bocznych ogrodach postać Edwara, który miał dopilnować bezpieczeństwa podczas dzisiejszych uroczystościach. Tymczasem przechadzał się z jedną z dwórek alejkami wśród zieleni. Amanda nie umiała już zliczyć, która to była z kolei. Młodych, niezamężnych dziewczyn nie brakowało na zamku, każda chciała służyć królowej. A w dzień taki jak ten dodatkowo przybywały panny spoza Królestwa. Przez te sześć lat przewinęło się ich naprawdę sporo u boku Edwara.

Amanda poczuła ukłucie w sercu. Dziwną gorycz. Jednak sama była sobie winna, dając do zrozumienia Edwarowi, że jest dla niej jak brat. Od tego czasu już nigdy nie wrócili do tematu, ale najwyraźniej rycerz wziął sobie do serca słowa Amandy, a w ich relacjach zapanował zdecydowanie większy dystans. Czasami zastanawiała się, czy dobrze zrobiła nie dając szansy uczuciu Edwara. Może jednak byłaby wstanie go pokochać? Na pewno nie tak, jak Dariusa, jednak był jej przecież bardzo bliski...

Czasami Amanda czuła się naprawdę samotna, mimo otaczających ją ludzi.

– On chyba się nigdy nie ustatkuje. – Usłyszała tuż obok.

Wzdrygnęła się, jak dziecko przyłapane na złym uczynku, ale szybko odzyskała rezon i posłała szeroki uśmiech Danai. Półelfka stanęła przy balustradzie, a jej wzrok podążał za Edwarem i jego towarzyszką, którzy po chwili zniknęli z ich pola widzenia w głębi ogrodu.

– Naprawdę, mógłby już podjąć decyzję i poprosić którąś o rękę. – Danai zerknęła ukradkiem na Amandę, jakby czekając na reakcję królowej. – Już najwyższy czas, żeby spłodził dziedzica, czy coś.

Amanda ✔Where stories live. Discover now