Chłód

110 9 1
                                    

Chłód murowanej podłogi przedzierał się przez posiniaczoną skórę docierając aż do obolałych kości. Bolał ją każdy skrawek ciała. Nie potrafiła się nawet podnieść, a każdy ruch powodował jeszcze większe cierpienie. Resztkami siły próbowała pochwycić choć odrobinę magii, zaabsorbować ją z otoczenia, żeby się ogrzać lub uśmierzyć ten cholerny ból. Jednak magia rozpraszała się i uciekła, za każdym razem gdy próbowała po nią sięgnąć, jakby celowo ją jedynie kusiła i się nad nią znęcała. Ta mała czarownica odebrała jej całą moc, a teraz jeszcze z niej szydziła.

Eirini dopiero teraz zrozumiała, jak potężna jest Amanda, skoro ma taką władzę nad magią.

Usłyszała jakiś szmer. Może to znów szczur – pomyślała. Za panowania elfów, rozpanoszyły się w zamkowych piwnicach i lochach. Teraz od czasu do czasu podgryzały jej nogi, gdy nie miała siły się od nich odgonić. Szmer się jednak nie powtórzył, jedyne, co słyszała to pojękiwania elfów zamkniętych w pozostałych celach. Czasem miała ochotę wrzasnąć, żeby się zamknęli, ale na to również nie miała siły.

Nie była pewna ile czasu już tu leżała. Ile minęło odkąd ta suka ją pokonała? Dzień? Dwa? A może dziesięć? Nic się tu nie zmieniało, nikt nie przychodził, nikt ich nie informował, co zamierzają z nim zrobić, jak długo będą ich trzymać w lochach. Raz na jakiś czas ktoś wsuwał do celi miski, jedną z szarą breją, drugą z wodą. Traktowali ich gorzej niż zwierzęta. Eirini z trudem uśmiechnęła się sama do siebie. No tak, traktowali ich tak, jak oni traktowali ludzi.

Znów usłyszała hałas. Tym razem głośniejszy, wyraźniejszych. Zgrzyt metalu nad jej głową, gdzieś przy kratach. Uchyliła powieki. Jedynym źródłem światła w lochach były pochodnie zawieszone sporadycznie na ścianie korytarza. W ich nikłej poświacie zobaczyła dwie postacie wchodzące, do jej osobistej celi. Z ledwością udało jej się podnieść do siadu. Syknęła, gdy metal z kajdan dotknął jej skóry. Choć właściwie to całe jej nadgarstki były jedną wielką raną od tego cholernego żelaza. Podobnie jak szyja. Metal palił skórę do żywego mięsa. Rany się nie goiły tylko jątrzyły, a nawet jeśli w jakimś miejscu skóra zaczynała się regenerować, najmniejszy ruch powodował, że żelazo wypalało na nowo swoje piętno.

Uniosła wzrok na dwóch rycerzy, którzy stanęli nad nią. Jednym z nich było to ścierwo – Gowan, knujące przeciwko niej do samego początku. Żałowała, że darowała mu życie po zdobyciu zamku. Jednak ranny nie wydawał się jej taki groźny. Drugim był ten z bliznami na twarzy, który przybył tu z tą małą czarownicą. Teraz wprawdzie nie widziała blizn, ale może to cienie płatały jej figle.

Miała ochotę na nich splunąć, ale nie znalazła w ustach odpowiedniej ilości śliny. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz piła wodę. Z chęcią też wydrapałaby im oczy, gdyby nie te przeklęte kajdany.

Może to już koniec? Może przyszli ją wreszcie zabić? I dobrze! Niech nareszcie to się skończy! Niech pokażą jacy są litościwi. Eirini wolała śmierć od choćby jednej więcej sekundy tej udręki i upokorzenia.

Mężczyzna, którego nazywano Rycerzem Bez Twarzy, pochylił się nad nią, posyłając jej uśmiech, który raczej przypominał grymas. Złapał jej ramię i szarpnął, zmuszając do wstania. Skrzywiła się z bólu.

– Wybierzemy się na mały spacerek – powiedział z kpiną w głosie.

Ledwie powłóczyła nogami, gdy prowadzili ją przez korytarz. Każdy krok wypalał na nowo rany wokół kostek, gdzie miała zapięte kajdany, identyczne jak na nadgarstkach. Pieprzone żelazo. Przed nimi szły inne elfy również prowadzone przez strażników. Były skute podobnie jak ona, ale wszyscy połączeni byli jednym długim sznurem. Eirini zauważyła, że wszystkie cele ciągnące się aż do schodów były puste. Ludzie widocznie zaczęli już egzekucję. Ona będzie ostatnia.

Amanda ✔Where stories live. Discover now